Zima
na dobre przybyła do Chicago dopiero kilka dni temu, od razu zasypując miasto
pokładami białego puchu. Był mroźny, śnieżny poranek, dwudziestego trzeciego
grudnia, gdy wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o oliwkowej skórze brnął przez
zaśnieżony podjazd do swojego samochodu. Niestety, jako szef dobrze
prosperującej sieci aptek, musiał pod koniec roku osobiście sprawdzić, czy na
pewno wszystko jest w porządku i nie będzie żadnych problemów tuż przed
świętami, czy Sylwestrem. Jego system sprawdzał się na razie bardzo dobrze,
zostało mu już tylko Davenport, do którego jechał właśnie dzisiaj, a potem mógł
w końcu zaangażować się całym sercem w świąteczne przygotowania. Uśmiechnął
się, przywołując w myślach obraz swojej matki w zielonym fartuszku wycinającej
z jego rodzeństwem pierniczki. Włączył ogrzewanie w samochodzie i ustawił radio
na jedną ze stacji grającej świąteczne piosenki. Podśpiewując pod nosem
przygotował się na około trzygodzinną podróż.
Niestety
nie wszystko ułożyło się tak, jakby sobie tego życzył. Apteka w Davenport miała
pewne problemy i niedociągnięcia, więc musiał zostać, by to wszystko
wyprostować. Zeszło mu na tym więcej czasu, niż przewidywał i nie mógł już
podjechać do centrum handlowego, jak planował na początku. Zadowolił się jedynie
świąteczną kawą i muffinką ze Starbucksa. Na zakupy równie dobrze mógł pojechać
jutro.
Na
drogach było pusto, a samochodowe wycieraczki zbierały z szyb padający śnieg.
Nagle zmarszczył brwi, gdy reflektory jego Hondy oświetliły stojącą na poboczu
w oddali postać. Zwolnił i spokojnie podjechał bliżej, chcąc dowiedzieć się, co
się stało.
William Jones nie mógł zaliczyć tego
dnia do udanych. Wszystko sprzysięgło się przeciw niemu. Najpierw, jego budzik
nie zadzwonił wcale mimo, że był pewien, że poprzedniego wieczoru nastawił go
tak jak zazwyczaj. Potem okazało się, że zabrakło mu kawy, a do tego
wszystkiego w pracy szef dał mu tyle przesyłek do rozwiezienia, że był pewien,
że nigdy tego nie skończy.
William był niski i bardzo szczupły, miał delikatne rysy twarzy, pełne usta, jasnozielone oczy i sięgające do połowy pleców kasztanowe włosy. Praca w firmie kurierskiej była ponad jego siły, ale jak do tej pory nie miał szczęścia, by znaleźć cokolwiek lepszego.
Po pracy wybierał się do Des Moines, by odwiedzić rodziców. Nie miał z nimi dobrego kontaktu, ale nie miał nikogo innego z kim mógłby spędzić święta. Kiedy już myślał, że jego limit problemów na dzisiaj został wyczerpany tuż za Davenport jego stary Chevrolet nagle się zatrzymał, coś zastukało i zagruchotało i nic. Jakby tego było mało rozładował mu się jego telefon i nie miał możliwości, by gdziekolwiek zadzwonić. Wyszedł z samochodu i stanął na poboczu machając dłonią, by zwrócić na siebie czyjąś uwagę.
William był niski i bardzo szczupły, miał delikatne rysy twarzy, pełne usta, jasnozielone oczy i sięgające do połowy pleców kasztanowe włosy. Praca w firmie kurierskiej była ponad jego siły, ale jak do tej pory nie miał szczęścia, by znaleźć cokolwiek lepszego.
Po pracy wybierał się do Des Moines, by odwiedzić rodziców. Nie miał z nimi dobrego kontaktu, ale nie miał nikogo innego z kim mógłby spędzić święta. Kiedy już myślał, że jego limit problemów na dzisiaj został wyczerpany tuż za Davenport jego stary Chevrolet nagle się zatrzymał, coś zastukało i zagruchotało i nic. Jakby tego było mało rozładował mu się jego telefon i nie miał możliwości, by gdziekolwiek zadzwonić. Wyszedł z samochodu i stanął na poboczu machając dłonią, by zwrócić na siebie czyjąś uwagę.
Alexander
włączył światła awaryjne i podszedł do szczupłego mężczyzny.
- Przepraszam, może mogę w czymś
pomóc?
- Właściwie to zepsuł mi się
samochód, rozładował mi się telefon i nie mam możliwości, by zadzwonić po pomoc
drogową - powiedział z zakłopotaniem.
- Oh. - Alexander pokiwał głową,
nieco niegrzecznie taksując go spojrzeniem. - Cóż, jeśli pamięta pan numer,
mogę użyczyć panu swój telefon. Może usiądziemy w samochodzie? Będzie cieplej -
zaproponował, pocierając ramiona.
- Dziękuję - powiedział cicho
wsiadając do auta. Zmarzł już trochę, jego kurtka była stanowczo zbyt cienka,
ale nie miał możliwości, by kupić coś cieplejszego.
W
samochodzie było ciepło i przyjemnie. W powietrzu unosił się zapach drzewa
cedrowego i prawdopodobnie perfum mężczyzny.
Kiedy
nieznajomy podał mu telefon, William zadzwonił po pomoc drogową. Konsultant
powiedział mu, że przyjadą za kwadrans.
Alexander
dyskretnie przyjrzał się mężczyźnie. Był niesamowicie szczupły, szczuplejszy
nawet, niż wydawało się na początku i niski. Coś ciepłego rozlało się w jego
podbrzuszu, zawsze podobali mu się drobni mężczyźni o nieco chłopięcej urodzie.
Co prawda jasne, zielone oczy nie błyszczały zadziornie, ale Alex podejrzewał,
że po prostu odbijało się w nich zmęczenie.
Poczekał
aż ten zakończy rozmowę i wyciągnął do niego dłoń.
- Alexander Whiteman.
- William Jones - powiedział
cicho, nieśmiało patrząc na mężczyznę. - Pomoc drogowa będzie za piętnaście
minut. Dziękuję za telefon - rzekł, oddając mu przedmiot.
Kiedy
ich dłonie się zetknęły, ciemnowłosy poczuł iskrę podniecenia spływającą w dół
jego kręgosłupa. Specjalnie musnął kciukiem dłoń Williama. Była niesamowicie
miękka i delikatna, niczym kobieca. Odchrząknął, pozbywając się suchości z
gardła.
- Żaden problem, poczekamy w
samochodzie. - Posłał mu uśmiech, włączając radio, by nie siedzieli w ciszy.
Mężczyzna wydawał się bardzo wycofany. Może nie był gejem?
Dotyk
Alexandra spowodował, że przez ciało Willa przebiegł dreszcz. Był jednak zbyt
nieśmiały i niepewny siebie, by chociaż przez chwilę pomyśleć, że ktoś taki jak
ten przystojny mężczyzna mógłby zainteresować się kimś tak mało znaczącym jak
on.
Jakiś czas później zauważył
nadjeżdżający samochód pomocy drogowej.
Cisza
niesamowicie ciążyła ciemnowłosemu, ale nie mógł znaleźć żadnego tematu, który
mógłby zacząć. Litości, nie będą przecież rozmawiać o pogodzie! Zresztą jego
towarzysz skwitował wzmiankę o śniegu cichym pomrukiem.
Odpiął
pas, wysiadł z samochodu i zdecydowanym krokiem podszedł do ekipy pomocowej, od
razu wyjaśniając co się stało.
Po
dłuższych oględzinach ekipa stwierdziła, że auto może zostać naprawione dopiero
po świętach, ponieważ mają do roboty więcej niż zwykle, a po drugie, część musi
być sprowadzona z innego Stanu, co trochę potrwa.
Kiedy odjechali wraz z zepsutym Chevroletem, William
bez słowa wsiadł z powrotem do samochodu, a kiedy Alex zrobił to samo, spojrzał
na niego z zakłopotaniem i odezwał się:
- Czy, czy mógłbym pożyczyć od
pana telefon? Spróbuję zadzwonić do mamy, może ktoś będzie mógł po mnie
przyjechać, a do tego czasu zatrzymam się w jakimś hostelu czy pensjonacie.
Kasztanowowłosy
mężczyzna czuł się bardzo zawstydzony i zażenowany tą sytuacją. Już tak wiele
razy ludzie oceniali go tylko dlatego, że nie był bogaty, że bał się, że i tym
razem będzie podobnie.
Alexander
pokiwał tylko głową wyciągając z kieszeni płaszcza telefon. Podał go
mężczyźnie, rozglądając się po okolicy. Nie chciał niegrzecznie podsłuchiwać,
już i tak niemal bezczelnie otaksował towarzysza wzrokiem.
- Halo? - Usłyszał bełkotliwy
głos.
- Cześć mamo, tu William -
powiedział cicho.
- Czego chcesz? - warknęła jego
matka.
- Ja. Zepsuł mi się samochód i
nie mam jak dojechać do Des Moines. Chciałem zapytać czy ktoś mógłby...
- Co ty sobie wyobrażasz?! -
wrzasnęła tak głośno, że musiał odsunąć telefon od ucha. - Ty, ty, ty... Ty
cholerny, pieprzony gnojku! Myślisz, że nie mamy nic lepszego do roboty tylko
przyjeżdżać po ciebie? Jesteś nic nie wartym śmieciem, po co ktokolwiek z nas
miałby cię chcieć?
- Mamo, jesteś pijana -
powiedział cicho, starając się powstrzymać drżenie w głosie, co w ogóle mu się
nie udało.
- No i co z tego?! - krzyknęła
ponownie. - Teraz powiem ci całą prawdę - powiedziała z taką nienawiścią w
głosie, że William zadrżał ze strachu. - Nigdy cie nie chciałam, a kiedy
powiedziałeś nam, że jesteś pedałem, to już tym bardziej. Nienawidzę cię,
jesteś nikim, nikt nigdy nie zechce takiego czegoś jak ty. Co ty komukolwiek
możesz dać? Nie masz nic. - Zaśmiała się histerycznie. - Nigdy więcej nie dzwoń
do nikogo z naszej rodziny, jesteś dla nas ciężarem, nie chcemy kogoś takiego
jak ty, nie chcemy zboczeńca w naszej rodzinie, nie chcemy cię znać. Rozumiesz?
- zapytała wyjątkowo trzeźwym głosem.
- Tak - wyszeptał ze ściśniętym
gardłem William i zakończył rozmowę.
Alex
był zszokowany tym, co usłyszał z rozmowy Williama z jego matką. Szok to było
za mało - on był przerażony tym, że najbliższa osoba na świecie może powiedzieć
tak wiele strasznych, przykrych i bolesnych słów swojemu dziecku. Milczał,
zupełnie nie wiedząc, co mógłby powiedzieć.
- Ja, ja dziękuję za wszystko -
mówił kasztanowowłosy, z trudem powstrzymując łzy. - Spróbuję jakoś wrócić do
Chicago.
Chwycił
za klamkę, żeby wyjść, jednak Alex delikatnie chwycił jego nadgarstek
zatrzymując go w miejscu.
- Hej, spokojnie. Odetchnij -
powiedział łagodnie. Serce łamało mu się przez stan, w którym znajdował się ten
kruchy, delikatny mężczyzna. Pogładził jego dłoń kciukiem. - Nie zostawię cię
tutaj, ostatnią stację benzynową mijałem jakąś godzinę temu. Zabiorę cię ze
sobą do Chicago, i tak zmierzam w tym kierunku, a później pomyślimy, dobrze?
- Dziękuję - wyszeptał próbując
się uspokoić.
Ten
mężczyzna miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że poczuł się przy nim
bezpiecznie. Nie zdarzyło mu się to od wielu lat.
Alexander
uśmiechnął się i przekręcił kluczyk w stacyjce. Od razu popłynęła z radia
świąteczna melodia.
- Mam nadzieję, że ci nie
przeszkadza? - zapytał, sprawnie włączając się do ruchu i już po chwili jechali
w stronę miasta.
- Oczywiście, że nie, lubię
świąteczne piosenki - powiedział uśmiechając się nieśmiało.
Alex
przez chwilę zapatrzył się na ten uśmiech. Uśmiechnięta twarz Willa nabrała
zupełnie innego wyrazu, była jeszcze łagodniejsza, a oczy zalśniły. Ciemnowłosy
skarcił się za takie myśli i od razu skierował spojrzenie na drogę. Nie mógł
napalać się na faceta, który prawdopodobnie był hetero! A przynajmniej wszystko
na to wskazywało.
Jechali
przez jakiś czas w ciszy, która nie była niekomfortowa. W samochodzie było tak
ciepło, muzyka cicho sączyła się z radia. Will był zmęczony ilością pracy i
wrażeniami tego dnia, ze nawet się nie spostrzegł kiedy jego powieki opadły i
oczy się zamknęły, a on zapadł w spokojny sen ciasno owijając się ramionami.
Kiedy
dojeżdżali już do Chicago i złapały ich pierwsze czerwone światła, Alexander
odwrócił się, chcąc zapytać, gdzie dokładnie ma odwieźć Willa. Z zaskoczeniem
spostrzegł, że ten spał. Uśmiechnął się z rozczuleniem odgarniając mu z oczu
zbłąkany kosmyk włosów. Zdecydował jechać w okolice Forest, stamtąd ewentualnie
Will mógł złapać jakiś transport do siebie do domu.
Will,
czując przez sen dłoń odgarniającą mu włosy, drgnął i otworzył oczy. Rozejrzał
się dookoła nieprzytomnie, po czym przypomniał sobie gdzie jest i co się stało.
- Przepraszam, że zasnąłem -
wymamrotał zażenowany. - Byłem tak bardzo zmęczony. - Ach, to już Forest.
- Tak, Forest, pomyślałem, że
stąd będzie ci najbliżej złapać jakiś autobus.
William
sięgnął do torby, by znaleźć swoje klucze do domu i dokumenty. Dokumenty owszem
tam były, ale kluczy już nie. Przeszukał swoją kurtkę i nic, spanikowany zaczął
zastanawiać się gdzie mógł je zgubić i co ma robić dalej. W tym czasie
Alexander sprawnie zaparkował na poboczu jednej z ulic, niedaleko przystanku.
Uśmiechnął się delikatnie obserwując Willa. Chciał zapamiętać jak najwięcej
tego mężczyzny.
Ten
już na pewno wiedział, że jego klucze prawdopodobnie zostały w jego
samochodzie, bo położył je do schowka kiedy wypadły mu z torby.
Przerażenie
chwyciło go za gardło niczym imadło. Nie miał wielu pieniędzy, był teraz
zupełnie sam, rozmowa z matką wyraźnie przypomniała mu jak "ważny"
był dla całej swojej rodziny. Nie mógł zawracać głowy temu niezwykle miłemu
mężczyźnie, który miał lepsze rzeczy do roboty niż niańczenie takiego idioty i
ofiary losu jak on.
Alexander
przyglądał się zielonookiemu już od jakiegoś czasu. Nie umknęły mu nerwowe
gesty i nagły smutek, który odmalował się na jego twarzy. Czyżby wciąż
roztrząsał rozmowę z matką?
- Hej, wszystko w porządku?
- Tak - powiedział cicho.
- Ja, ja po prostu zostawiłem
swoje klucze w samochodzie. Dziękuję za wszystko i przepraszam za kłopot,
spróbuję znaleźć jakiś hostel w pobliżu. - Nie patrzył mu w oczy, nie potrafił,
po raz kolejny zrobił z siebie kompletnego idiotę. Nic dziwnego, że nie miał
przyjaciół, nikt nie chciał przyjaźnić się z kimś tak bezwartościowym jak on.
Alexander
poczuł ucisk w sercu. William wyglądał na kompletnie złamanego. Nie mógł go
przecież zostawić na pastwę losu! Już i tak pomógł mu tyle razy, mógłby to
zrobić i teraz. Był przekonany, że jego rodzina nie będzie miała nic przeciwko.
- Nie będziesz szukał hostelu,
masz w ogóle pojęcie ile by cię to kosztowało? - spytał, już włączając się do
ruchu. Wymusił pierwszeństwo, ignorując trąbienie samochodu za nim. -
Pojedziesz ze mną do moich rodziców, jestem pewny, że cię pokochają. I nie chcę
słyszeć sprzeciwu! - powiedział stanowczo, widząc że Will już otwiera usta.
Will
był tak zszokowany stanowczą reakcją Alexa, że przez kolejne kilka minut nie
był w stanie wykrztusić z siebie jakiegokolwiek słowa. Jeszcze nikt nigdy nie
zrobił czegoś takiego dla niego. Bał się wizyty w domu jego rodziców, z drugiej
jednak strony poczuł się szczęśliwy ze świadomością, że nie spędzi tych świąt
samotnie, że te święta będą z pewnością inne od wszystkich jakie do tej pory
przeżył.
Ta
myśl spowodowała, że poczuł jak w jego klatce piersiowej rozprzestrzenia się
przyjemne ciepło.
- Och, ja, ja dziękuję -
powiedział wzruszony. - Postaram się być jak najmniej kłopotliwym gościem,
obiecuję - dodał jeszcze
- Daj spokój. Święta powinny
być... no co za kretyn, tu jest podwójna ciągła głąbie! - krzyknął. - Tak,
powinny być czasem radości, spędzonym w większym gronie, nie samemu w jakimś
hostelu. - Uśmiechnął się. - Eh, nieważne o której będę jechać, zawsze są tutaj
korki.
Will
słysząc to wszystko roześmiał się szczerze, ten facet był naprawdę niesamowity,
potrafił sprawić, że wszystko wydawało się proste i lepsze, tak po prostu.
Śmiech
niższego mężczyzny sprawił, że po raz kolejny coś w jego wnętrzu zatrzepotało.
Mógłby słyszeć ten dźwięk już zawsze. Zastanawiał się, co mogło sprawić, że ten
tak rzadko się uśmiechał i był taki wycofany. Chciał mu pomóc, za wszelką cenę.
Przez
chwilę jechali w milczeniu, w końcu William zdecydował sie przerwać wcale nie
krępujące ich milczenie.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć coś
więcej o Twojej rodzinie? Kto tam będzie, jacy są? - zapytał uśmiechając się
nieśmiało.
- Hm... - Alexander podrapał się
po brodzie, uśmiechając się. - Mam trójkę rodzeństwa: dwie siostry bliźniaczki
Kathleen i Eilen i młodszego brata Samuela. Wciąż mieszka jeszcze u rodziców, a
siostry są już na swoim. Co prawda Eilen wyprowadziła się dopiero miesiąc temu,
ale mama już narzeka, że w domu jest strasznie pusto. - Roześmiał się,
nieświadomie gładząc dłonią kierownicę. - Staramy się spędzać ze sobą jak
najwięcej czasu, coniedzielne obiady to u nas norma. Dobrze, że wszyscy
mieszkamy tu, w Chicago. O, widzisz tamten dom? - zapytał, wskazując niewielką
willę pomalowaną na zielony kolor. - To nasz cel.
Will
rozejrzał się, chłonąc z zachwytem w szmaragdowych oczach miejsce w którym się
znajdowali. Dom był w jednej z dzielnic Chicago, a czuł się tak jakby był poza
miastem.
Willa
otoczona była ogrodem, który był połączeniem lasu z innymi krzewami ozdobnymi.
Teraz, kiedy to wszystko pokryte było grubą warstwą białego puchu tworzyło
magiczny obraz. Do tego wszystkiego cudowny efekt dopełniały wszechobecne
lampiony, światełka i świąteczne ozdoby pnące się po drzewach jak girlandy.
- Tu jest pięknie - wyszeptał
Will, bojąc się naruszyć ten spokój. - Nie dziwię się, że tak chętnie tu
wracasz - dodał melancholijnie.
- Kocham moją rodzinę. - Wzruszył
ramionami, parkując obok srebrnego mercedesa. - Ale cieszę się, że ci się
podoba. Zdaje się, że Kathleen już jest - powiedział z uśmiechem, prowadząc
Willa do drzwi. Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy z zabawnym wisiorkiem z małpką
i otworzył drzwi. - Już jestem! - krzyknął w głąb domu, a sam schylił się by
pogłaskać owczarka belgijskiego, który właśnie zaczął się domagać pieszczot. -
Cześć kolego - powiedział do psa, który z ciekawością zbliżył się do Willa i wyprostował,
by zaraz zostać przyciągniętym do uścisku przez młodą, szczupłą kobietę z
jasnymi włosami związanymi w kucyk. - Kathleen!
- Cześć braciszku, nareszcie
jesteś - powiedziała uszczęśliwiona przytulając się do niego mocno.
William
stał z boku obserwując tą scenkę. Nikt nigdy go nie przytulał, nikt nigdy nie
cieszył się na jego widok. Coś ścisnęło go mocno w sercu, nie mógł się teraz
rozpłakać. Wiedział, że musi zachowywać się przyzwoicie, nie może przynieść
wstydu Alexowi.
Chcąc
ukryć swoje emocje delikatnie pogłaskał owczarka, który zamerdał radośnie
ogonem patrząc mu w oczy tak jakby wiedział co go trapi. Pies był śliczny, Will
z miejsca pokochał tego zwierzaka. Zapomniał na chwilę o otaczającej go
rzeczywistości głaszcząc jego czarne lśniące futro.
Nim
Alexander się odsunął, poklepał jeszcze siostrę po głowie, zarabiając tym samym
oburzone parsknięcie. Roześmiał się.
- Gdzie rodzice? Chciałbym im
przedstawić Williama. - Wskazał na wciąż stojącego przy drzwiach mężczyznę.
- Mama jest w kuchni, a tato...
Alex! - wykrzyknęła podekscytowana. - Nic nie mówiłeś, że masz chłopaka, a
rozmawiamy ze sobą prawie codziennie przez telefon. - Bez skrępowania
zlustrowała go wzrokiem. - Śliczny jest, nie powiem - mruknęła z aprobatą.
William
nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Dzisiejszy dzień był dla niego niczym
emocjonalna karuzela. Brak akceptacji ze strony bliskich, teraz ta scenka
rodzinna i słowa Kathleen, pod jego powiekami znowu pojawiły się łzy. Nie
chciał ich, nie chciał robić z siebie widowiska, ale ilość tego wszystkiego
przytłoczyła go tak, że czuł jakby miał się za chwile rozsypać.
- Kathleen! - syknął. Przeczesał
z roztargnieniem włosy, obawiając się jak zareaguje Will. Nie było przecież
mowy o przedstawianiu go jako swojego chłopaka! Odwrócił się do niego i zamarł,
widząc jego zaszklone oczy. Coś nieprzyjemnego ścisnęło go za gardło. Jak
bardzo był skrzywdzony? Nie mogło chodzić tylko o jego rodzinę. Bez słowa wziął
towarzysza w ramiona, pozwalając mu się w nich schronić i uspokoić.
Will
czując oplatające go silne ramiona zaczął niekontrolowanie drżeć, a cichy
szloch uciekł z jego gardła.
- Hej, nie płacz, wszystko jest w
porządku tak? - zapytał, głaszcząc jego plecy. - Postoimy tu jeszcze chwilę,
nigdzie nam się przecież nie spieszy.
Słysząc
kojący i ciepły głos Alexandra Will powoli zaczął się uspokajać. W jego
ramionach było mu tak dobrze i bezpiecznie.
- Przepraszam - powiedział powoli
odsuwając się od niego. - Dziękuję, bez ciebie bym sobie nie poradził - dodał
cicho rumieniąc się delikatnie.
Kathleen
patrzyła na to wszystko zszokowana. Teraz wiedziała już, że to nie jest chłopak
Alexa, natomiast było jej przykro patrząc na cierpienie tego mężczyzny.
Instynktownie wyczuwała, że miał on za sobą wiele ciężkich chwil. Pomyślała, że
przy pomocy całej rodziny zrobi wszystko, by William poczuł się w ich domu
najlepiej jak tylko się da.
- Przepraszam - powiedziała
cicho, patrząc poważnie na Williama. - Nie powinnam była mówić takich rzeczy.
- Nic się nie stało, dzisiaj
miałem po prostu trudny dzień. - Pokonując swoją nieśmiałość, Will podszedł do
kobiety i wyciągnął dłoń. - William Jones - powiedział.
Kathleen
zanim się dobrze zastanowiła co robi, objęła go mocno ramionami i pocałowała w
oba policzki.
- Witaj w naszym domu Will. -
Uśmiechnęła się do niego szeroko, a on nie potrafił nie odwzajemnić tego gestu.
Biło od niej tyle ciepła i życzliwości, że nie sposób było zachować się
inaczej.
- Okej, starczy już tych
czułości. Chodź Will, przedstawię cię mamie i pokażę resztę domu - powiedział,
idąc w stronę kuchni. - Cześć mamo! - Niska, pulchna kobieta odwróciła się od
garnka, w którym zawzięcie coś mieszała.
- Alexander! - Odłożyła łyżkę i
przyciągnęła syna do uścisku. - Chłopcze, tyle czasu cię nie widziałam!
- Nie przesadzaj mamo, byłem tu w
niedzielę. - Uśmiechnął się. - Uhm - odchrząknął - to jest mój przyjaciel
William, nie miał z kim spędzić świąt i zaprosiłem go do nas.
- To cudownie Allie! -
wykrzyknęła i uściskała przyjaźnie Willa. - Czuj się jak u siebie w domu,
kochanie, dobrze? Jakiś ty przystojny! - Zachichotała niczym mała dziewczynka i
wróciła do kuchenki. - Alexandrze, pokaż gościowi pokój - nakazała.
Ciemnowłosy zabawnie zasalutował
i ponownie pociągnął mężczyznę za sobą.
Dom
był urządzony z gustem i smakiem, a jednocześnie był niezwykle przytulny.
Królowały w nim ciepłe, stonowane kolory, co jakiś czas można było dostrzec
ramki ze zdjęciami, jak podejrzewał Will, całej rodziny Whitemanów. Nie był
jeszcze do końca udekorowany, ale podejrzewał, że nastąpi to całkiem szybko. W
powietrzu unosił się zapach pieczonych ciastek i czegoś jeszcze, można to było
zidentyfikować tylko jak zapach domu.
Weszli
na górę gdzie Alex otworzył drzwi naprzeciwko schodów gestem zapraszając go do
środka. William z szeroko otwartymi oczami przyglądał się dużemu pokojowi, w
którym się znajdowali. Ściany miały kolor gorzkiej czekolady, na podłodze leżał
miękki jasnoszary dywan. Meble były z drzewa jabłoni w naturalnym kolorze, a w
pokoju były jeszcze jedne drzwi, jak sądził zapewne prowadziły do łazienki.
- Dziękuję, pokój jest naprawdę
piękny - powiedział z autentycznym zachwytem. - Widać tu dekoratorską rękę -
dodał, zanim zastanowił się nad tym co mówi.
Alexander roześmiał się, luźno
opierając się o framugę.
- Brawo. Tata jest architektem, a
mama dekoratorem. Cały ten dom to ich dzieło.
- Jest piękny - powiedział z
podziwem. - Wszystko jest dopracowane, każdy detal, w każdym pomieszczeniu i
przedmiocie widać miłość do tego domu.
- Dziękuję, rodzice zawsze taki
chcieli... - Westchnął nieco melancholijnie. - Brzmisz, jakbyś się na tym znał
- powiedział po chwili.
- Cóż, ja, jestem po
architekturze wnętrz - odezwał się po chwili ciszy William. - Nigdy nie
pracowałem w zawodzie, ponieważ moja pozycja społeczna według osób z pracowni
Harrisa nie sprzyja mojej karierze. Powiedzieli mi jasno, że skoro nie stać
mnie na drogie garnitury to nie mam co liczyć na posadę u nich ani gdziekolwiek
indziej. Dlatego pracuję w firmie kurierskiej, praca jest bardzo ciężka
fizycznie, bo zajmuję się dowozem materiałów budowlanych do firm, ale dobrze,
że jeszcze ją mam.
William
popatrzył zaskoczony na Alexandra. Coś było w tym mężczyźnie, że jego bariery
pękały, zaczynał się przed nim otwierać wyczuwając, że może mu zaufać.
Alexander
wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym zirytowany prychnął.
- Jak oni w ogóle śmieli tak
powiedzieć?! Ubiór nie świadczy o pozycji człowieka! Teraz już rozumiem czemu
tata zdecydował się założyć własną firmę... - Pokręcił głową, siadając na
łóżku. - Aplikowałeś gdzieś indziej? - spytał, zerkając na niego. Nawet siedząc
był od niego odrobinę wyższy.
- Nie, obawiałem się podobnych
reakcji, wszystkie ogłoszenia pochodziły z dużych pracowni, wolałem nie narażać
się więcej na tego rodzaju komentarze.
William
siadając na łóżku obok Alexa poczuł przeszywający ból w plecach, ale to
zignorował, nie chciał sprawiać jeszcze więcej kłopotów niż do tej pory.
Ciemnowłosy
zauważył ból przemykający po twarzy gościa, ale uznał to za reakcję na
wcześniejsze słowa.
- Jeśli zależy ci na szczerej
opinii, możesz poprosić o pomoc mojego tatę, Jestem pewny, że nie będzie mieć
nic przeciwko. - Wyciągnął dłoń i potarł jego ramię. - Dobrze? Jeśli się
wstydzisz, mogę porozmawiać z nim za ciebie.
- Nie, nie trzeba, porozmawiam z
Twoim tatą - powiedział, choć dobrze wiedział, że niczego takiego nie zrobi.
- Świetnie! - Lekko zacisnął dłoń
na jego ramieniu. - Tata na pewno szczerze powie ci co jest dobrze, a co musisz
jeszcze podszkolić. - Rozejrzał się. - Uh, możesz się tu rozpakować, będę w
kuchni, dołącz do nas później, w porządku?
- Jasne, jeszcze raz dziękuję za
wszystko - powiedział Will uśmiechając się lekko.
Kiedy
za Alexem zamknęły się drzwi westchnął cicho, wstał powoli i zaczął się
rozpakowywać. Nie zajęło mu to wiele czasu, ponieważ nie miał ze sobą zbyt
wielu rzeczy. Wszedł do łazienki, by
odświeżyć twarz i poczuł się trochę lepiej, choć zmęczenie i ból pleców nie
ustępowało. Do tego znowu zaczęły go boleć ręce od dźwigania ciężkich paczek.
Kiedy wrócił do pokoju, zauważył, że jest dopiero dziewiętnasta.
W
tym czasie Alexander z koszulą podwiniętą do łokci i umączonymi rękami wykrawał
z bratem i Kathleen pierniczki.
- Hej, oddaj moją foremkę! -
krzyknął, kiedy Samuel, korzystając z jego nieuwagi, zabrał tę w kształcie
choinki.
- Nie była podpisana –
powiedział, wystawiając w jego stronę język.
- Ale była moja, bo jej używałem!
- Roześmiał się, biorąc formę w kształcie gwiazdki.
- William do nas zejdzie? - Jego
matka przerwała im słowne przepychanki.
Alex westchnął, skupiając się na
wykrojeniu kilku ciastek.
- Nie wiem. Prosiłem, żeby do nas
zszedł...
- Alex kochanie, ten chłopiec,
czuję, że ma za sobą trudne życie. Wiesz coś o nim? - zapytała z troską
wpatrując się w swojego najstarszego syna.
Sam
popatrzył na niego wyczekująco, oczekując odpowiedzi. Był ciekaw ich gościa,
zwłaszcza, że nie zdążył go jeszcze poznać. Alexander wzruszył ramionami.
- Nie wiem o nim zbyt wiele -
przyznał. - Zepsuł mu się samochód za Davenport. Ma okropny kontakt z rodziną,
jego... matka, o ile w ogóle można tak nazwać tę kobietę, nie akceptuje tego,
że jest gejem. Wykrzyczała mu w słuchawkę wiele okropnych rzeczy, kiedy
zadzwonił z pytaniem, czy ktoś mógłby go odebrać. - Położył łokcie na stole,
opierając się o niego całym ciężarem. - Klucze od domu zostawił w samochodzie,
który odbierze dopiero po nowym roku, chciał zostać w hostelu, nie mogłem na to
pozwolić. Jest taki... wycofany i niepewny siebie. Skończył architekturę, a
przewozi paczki z materiałami budowlanymi, wyobrażasz sobie? - Jego matka
pokręciła przecząco głową. - Chciałbym mu pomóc, sprawić, żeby się uśmiechnął.
Alice
bardzo dobrze znała swojego syna, był niezwykle wrażliwy na nieszczęście
innych. Alex kochał ludzi i oni go kochali, bo był dobrym i pełnym ciepła
mężczyzną. Widziała, że Will wywarł na jej synu duże wrażenie. To, co usłyszała
od Kathleen tylko to potwierdziło. Bardzo chciała poznać bliżej tego młodego
człowieka tak niesprawiedliwie skrzywdzonego przez los.
- Kochanie, zrób co mówi ci
serce, ono wie najlepiej co robić. - Uśmiechnęła się tak, jakby wiedziała coś
czego jeszcze nikt nie wiedział.
- Staram się mamo. - Uśmiechnął
się wracając do wykrawania pierniczków. - Tak nas wychowałaś.
Jakiś czas później zapukał do ich
gościa.
- Will? Pomożesz nam dekorować
pierniczki?
- Och, właśnie miałem do was
zejść - powiedział uśmiechając się lekko. - Wiesz, nigdy nie dekorowałem
pierniczków, nie wiem czy będę potrafił to robić - odezwał się cicho. - U mnie
w domu, nie było dekoracji, choinki, gości, gotowania i pieczenia, ja, ja
musiałem pilnować żeby rodzice zbyt wiele nie pili, a potem... potem... - Nie
potrafił do kończyć. Po chwili jednak kontynuował starając się, by jego głos
nie drżał tak bardzo. - Nie wiem zbyt wiele o świętach, znam to tylko z
książek, dlatego jeśli zrobię coś nie tak to przepraszam.
Znowu
się przed nim otworzył, Alex miał w sobie tyle ciepła i empatii, że Will
zaczynał mówić o sobie z własnej woli, to było dla niego nowe doświadczenie.
Ten
zgarnął go w swoje ramiona.
- Nie przejmuj się, to ma być
zabawa, tak? Daj się ponieść magii świąt.
W
kuchni czekał już na nich stos ciastek i cała masa perełek, śnieżynek i
cukrowych pisaków do dekorowania. Samuel właśnie doklejał na polukrowanej
choince kolorowe kuleczki z cukru, imitujące bombki.
Ciemnowłosy
chwycił ze stosu gwiazdkę i podał ją stojącemu z boku mężczyźnie. Sam wziął
kolejną i zaczął ją dekorować.
Z
początku dekorowanie nie wychodziło mu jego zdaniem najlepiej, z czasem jedna,
zaczął coraz śmielej wykonywać różne wzory. Mieli wiele możliwości, bo był do
dyspozycji lukier, posypka i inne gotowe akcesoria. Była również czekolada,
którą Will wykorzystał do serii pierniczków.
- I jak? - szepnął mu do ucha
Alex, pochylając się nad nim nisko. - Dobrze się bawisz? - spytał obserwując
walkę swojego rodzeństwa o opakowanie czekoladowych koralików.
- Jest cudownie, Will wychylił
się i zręcznie odebrał zaskoczonemu Samowi opakowanie czekoladowych koralików.
Widząc
jego minę, zaczął się głośno śmiać, a jego śmiech roznosił się echem po całej
kuchni.
Kathleen
z uśmiechem patrzyła na tą dwójkę jak rozmawiają ze sobą, jak Alex pochyla się
nad Willem, spojrzały na siebie z mamą porozumiewawczo i wróciły do dekorowania
pierniczków.
Alexander
zapatrzył się na Willa. Wyglądał zupełnie inaczej będąc spokojnym, rozluźnionym
i rozbawionym. Znowu w jego podbrzuszu pojawiło się to dziwne uczucie ciepła.
Nagle poczuł szturchnięcie w bok. Spojrzał na Samuela ze zmarszczonymi brwiami.
- Powinieneś być bardziej
dyskretny - powiedział porozumiewawczo i zabrał mu z ręki biały, lukrowy pisak.
William
przyglądał się przez chwilę jak Alexander pieczołowicie dekoruje pierniczka
czekoladą i nie mogąc się powstrzymać ukradł mu go wpychając go sobie do ust.
- Pycha - powiedział mrucząc
radośnie na smak czekolady i pierniczka w ustach.
- Hej! - krzyknął z wyrzutem
Alexander. Zaraz jednak pochylił się i odgryzł kawałek ciastka wprost z ręki
gościa. Zamruczał. - Rzeczywiście dobre - przyznał, ignorując krzywy uśmieszek
od swojej mamy.
Spojrzeli na siebie i wybuchnęli
niepohamowanym śmiechem.
- Chodź, teraz musimy iść umyć
ręce - wysapał Will między kolejnym atakiem śmiechu.
Przy
zlewie zachowywali się jak małe dzieci bawiąc się wodą i mydłem. Kiedy wrócili
do stołu, William odezwał się cicho kierując swoja uwagę na Samuela.
- Wiem, że już wiesz jak mam na
imię, ale i tak się przedstawię. - William Jones - powiedział cicho podając mu
rękę.
Ten spojrzał na niego i
wyszczerzył się.
- Chłopak Alexa? Super,
wiedziałem! - Podał mu umorusaną lukrem dłoń.
- Jesteś już drugą osobą, która
twierdzi, że jestem chłopakiem Alexa. Ale muszę cię rozczarować, bo nim nie
jestem - powiedział uśmiechając się psotnie. A szkoda - pomyślał, nie
starając się nawet tego analizować.
- Jeszcze - powiedział tylko
Samuel, wracając do ciastek.
Alexander
ze zdziwieniem zauważył, że nie miałby nic przeciwko. Ciekawe tylko, czy by go
chciał.
Kiedy
pół godziny później kończyli dekorować ostatnie pierniczki, usłyszeli jak do
domu otwierają się wejściowe drzwi.
- Wróciłem - usłyszeli z
korytarza niski ale przyjemny dla ucha głos.
Po
chwili do kuchni wszedł ojciec Alexa, Sama, Kathleen i Eileen. Thomas był
wysokim, dobrze zbudowanym i szczupłym mężczyzną, o jasnych włosach i
jasnoniebieskich oczach. Powiódł roziskrzonym wzrokiem po wszystkich
zgromadzonych w kuchni, a jego wzrok na dłużej zatrzymał się na Willu.
- Cześć tato! - Alex uśmiechnął
się i podążył za spojrzeniem ojca. - Oh, to mój przyjaciel William -
przedstawił go. - Will, mój tata.
- Dobry wieczór - przywitał się
uprzejmie zielonooki ściskając dłoń mężczyzny.
- Alice, kochanie, jestem
strasznie głodny - powiedział patrząc z czułością na żonę.
Alex skrzywił się.
- Oh nie, zaraz znowu będziecie
obrzydliwie słodcy!
- Zazdrościsz synu? Chyba nie
powinieneś, nie teraz, po tym z kim tu przyjechałeś. - Puścił mu oczko i
podążył za żoną, by dać jej buziaka.
Will zaśmiał się cicho.
- Czy my naprawdę wyglądamy jak
para? - zapytał uśmiechając się nieśmiało.
- Najwyraźniej - powiedział
tamten, patrząc na niego z błyskiem w oczach.
Alex
pomyślał, że ten mężczyzna jest nie dość, że piękny, to jeszcze uroczy, po
prostu idealny.
William
z lekkim uśmiechem na ustach, przyglądał się jak ojciec Alexa pochyla się nad
swoją żoną i całuję ją delikatnie, potem obejmuje ją ramionami i szepcze jej
coś do ucha, na co ona chichocze niczym mała dziewczynka.
- O nie! - jęknęła nagle Alice
wyplątując się z ciepłych ramion męża.
- Co się stało mamo? - zapytała
Kathleen.
- Nie zjedliśmy obiadu, a mamy
gościa - powiedziała ruszając do stołu, by zrobić na nim porządek.
William
ignorując ból w plecach po zbyt szybkim wstaniu, zaczął pomagać przy porządkach.
Poustawiał tace z pierniczkami na długim blacie, a sam sprawnie przetarł stół
wilgotną ściereczką.
- Dziękuje ci bardzo kochanie, -
Alice uśmiechnęła się do niego promiennie, a kasztanowowłosy nie wiedzieć czemu
zarumienił się widząc ten ciepły uśmiech. Kobieta uśmiechała się do niego jakby
był dla niej ważny, poczuł w sercu ciepło, a jego oczy zwilgotniały, nie
pozwolił sobie jednak na wzruszenia, to nie był na to odpowiedni moment.
- Dzieci nakryjcie do stołu ! -
zakomenderowała ich matka.
Cała
trójka zachichotała, ale posłusznie zaczęli wyjmować naczynia i sztućce. Do
obiadu zasiedli chwilę później rozmawiając cicho między sobą.
Will
jadł bardzo niewiele, mimo, że obiad był wyśmienity, na stole pojawiła się zupa
krem pomidorowy z ziołami i kluseczkami, a do tego była lasagna.
- Dzwoniła do mnie Eileen -
odezwał się ojciec kiedy kończyli posiłek.
- Kiedy przyjedzie? - zapytała
niecierpliwie Kath.
- Jutro rano kochanie, dzisiaj
,powtarzam jej słowa, „jakaś gwiazdeczka zażyczyła sobie fryzurę na wczoraj” -
powiedział.
- Eileen jest fryzjerką w jednym
z lepszych salonów w mieście, do tego, tak twierdzą jej klientki, robi bardzo
dobre makijaże i te wszystkie inne stylizacje, czy jak to tam się nazywa -
wyjaśnił cicho Willowi Alex.
- Kochani, będzie jeszcze deser -
oświadczyła Alice.
- Mamo, powiedz, że zrobiłaś
brownie - Alex popatrzył na nią wyczekująco.
- Tak Alex, jest twoje ukochane
brownie. Dobra, idźcie do salonu, a Kath mi pomoże.
- Kto co chce do picia?-
zapytała?
Kiedy wszyscy poza Willem powiedzieli
już czego chcą, Alice zwróciła się do niego.
- Will kochanie, a ty czego się
napijesz? - spytała łagodnie patrząc na niego.
Było
mu tak bardzo głupio, nie był u siebie i wiedział, że nie powinien się
wyróżniać. Ale tak dawno nie pił niczego innego jak zwykła herbata albo gorąca
woda, że teraz tak bardzo chciał napić się czegoś innego.
- Ja, ja bardzo przepraszam za
kłopot, ale czy mógłbym, jeśli to oczywiście nie problem, poprosić o szklankę
mleka? - zapytał cicho spuszczając wzrok na swoje splecione dłonie. Nie
wiedział dlaczego, ale znowu chciało mu się płakać. Poczuł jak duża dłoń
Alexandra przykrywa jego dłonie i ściska je pokrzepiająco.
Serce
Alice ścisnęło sie z bólu na widok tego nieśmiałego i niepewnego mężczyzny. Jak
bardzo został skrzywdzony, że teraz proszenie o cokolwiek przychodzi mu z takim
trudem.
- Will, a może przygotuję ci
kakao? - zapytała delikatnie, a widząc jego nieśmiały uśmiech, poczuła
gromadzące się pod jej powiekami gorące łzy. Postanowiła sobie, że zrobi co
tylko w jej mocy, by pomóc temu wspaniałemu chłopakowi, bo zasługiwał na to jak
mało kto.
Kiedy
wszyscy udali się do salonu, Kath zaczęła napełniać wodą czajnik, a brunetka
wstawiła mleko na kakao.
- Wiesz, on jest idealny dla
Alexa - powiedziała poważnie patrząc na swoją mamę.
- Kath, kochanie, niczego nie
przyspieszaj, a tym bardziej im nie narzucaj, pamiętaj, ze Will jest bardzo
skrzywdzony przez życie i nie wolno nam go spłoszyć - powiedziała stanowczo.
- Wiem - westchnęła dziewczyna
uśmiechając się lekko.
Bardzo chciała, by Will został w
ich rodzinie już na zawsze, z nimi i z Alexem szczególnie.
Chwilę
później pojawiły się w salonie stawiając wszystko na stole. Salon był dość
duży, ale niezwykle ciepły i przytulny. Były tam miękkie kanapy i fotele
zapraszające by się w nich zagłębić i rozkoszować ciepłem płynącym z
rozpalonego kominka, który trzaskał wesoło rozświetlając pokój milionem iskier.
Kathleen
popatrzyła z czułością na obrazek, który miała przed oczami. Will siedział na
kanapie przyciśnięty do boku Alexa, to był niezwykle uroczy widok.
Kiedy
każdy otrzymał już swoją porcje brownie i to co chciał do picia głos zabrał
ojciec rodziny.
- Skoro jesteśmy już w komplecie,
jak wam minął dzień? - spytał, włączając po cichu telewizor, aby coś grało w
tle.
- Byłem dzisiaj w Davenport -
odezwał się Alexander. - Jedna z aptek miała problem z fakturami, przez kilka
dni nie działała im kasa i zapisywali na kartkach tylko nazwy leków, bez
numerów, trzeba było szukać ich ręcznie. Spędziłem tam zdecydowanie zbyt dużo
czasu niż planowałem na początku, ale właściwie dzięki temu poznałem Willa. -
Uścisnął jego dłoń. - Zepsuł mu się samochód - powiedział, zauważając pytające
spojrzenie ojca. - Ostatecznie naprawią go po nowym roku, a jego klucze zostały
w schowku. Pomyślałem, że spędzi święta z nami, samotne są bardzo smutne...
- Awww! - Kathleen ułożyła usta w
dzióbek. - Braciszku, masz takie wielkie serduszko! Na pewno chodziło tylko o
to?
- Czy ty coś sugerujesz?
- Oh, oczywiście, że nie!
- Spokój! - Przerwała im Alice. -
A tobie, Thomas, jak minął dzień?
- Cóż, nadal nie dokończyłem
projektu dla Brandona Andersa, niestety będę siedzieć nad nim jutro w domu.
Poza tym znowu posprzeczałem się z ludźmi z pracowni Harrisa. - Na wzmiankę o
pracowni, Will drgnął niespokojnie.
- Znowu zachowują się, jakby
znali się na wszystkim najlepiej? - spytała jego żona, obejmując dłońmi kubek z
herbatą. - Ciągle na nich narzekasz...
- Kochanie, ty też byś narzekała
gdyby twoi przełożenie kierowali się przy rekrutacji pracownika nie tym jakie
kto ma umiejętności tylko ile ma pieniędzy w portfelu. Bardzo mi się nie podoba
ich postawa - powiedział upijając łyk swojej ukochanej zielonej herbaty. - A ty
Kath? - Jak tobie minął dzień? - zapytał patrząc na córkę z uśmiechem.
- Męczący. Dużo pacjentów, przyjęliśmy
też kilku nowych. Ale nie narzekam, kocham pomagać ludziom. A tobie, Will? -
zapytała, uśmiechając się.
- Mój dzień zaczął się od tego,
że budzik nie zadzwonił na czas, mimo, ze jestem pewnie, ze ustawiałem go
poprzedniego dnia. Potem w pracy gdzie jestem kurierem było bardzo dużo do
rozwiezienia paczek, kiedy miałem już jechać do rodziców do Des Moines, zepsuł
mi się samochód, Alex mnie zauważył i zatrzymał się, by spytać co się stało.
Jeszcze w międzyczasie okazało się, że rozładował mi się telefon, pomoc drogowa
powiedziała, że auto naprawią dopiero po świętach, co równa się po nowym roku.
Potem, kiedy zadzwoniłem do mamy żeby poprosić by ktoś po mnie przyjechał,
miałem z nią trudną rozmowę, na koniec okazało się, że klucze do mojego
mieszkania zostały w schowku i w ten sposób jestem tutaj z czego bardzo się
cieszę i jeszcze raz dziękuję - powiedział uśmiechając się do Alexa jak
najpiękniej potrafił.
Na
ten widok w sercu Alexa znowu rozeszło się to wspaniałe uczucie otaczające go
niczym ciepły koc.
- Sam, a tobie jak minął dzień? -
zapytał kontynuując najwyraźniej rodzinny rytuał.
Samuel wzruszył ramionami.
- Byłem ostatni raz przed feriami
na uczelni, mieliśmy dwa obowiązkowe wykłady - powiedział, wpychając sobie do
ust wielki kawałek brownie. - Potem pojechałem na zakupy, a kiedy wróciłem
okazało się, że Kath też już dotarła. Poszliśmy po choinkę i ozdoby na strych.
A tobie, mamo? - zapytał z
pełnymi ustami.
- Sam! - skarciła go matka. Zaraz
jednak uśmiechnęła się. - Rozplanowałam co jest do zrobienia na święta i
zajęłam się gotowaniem.
- A co mamy jeszcze do zrobienia?
- zapytał Thomas przyciągając żonę do siebie w taki sposób, by mogła się o
niego oprzeć.
- Trzeba posprzątać, umyć okno,
przystroić dom, zrobić zakupy, zanieść paczki dla potrzebujących... - wyliczała
na palcach - no i oczywiście pomóc w kuchni. Pierniczki znikają w
zastraszającym tempie.
- A właśnie - odezwał się
ponownie Thomas. - Jeśli już mowa o pierniczkach to znalazłoby się kilka dla
mnie? Nie jadłem ani jednego! - jęknął dramatycznie chwytając się za serce. W
jego oczach tańczyły radosne iskierki.
- Jeśli zdążysz chwycić jakiś z
tamtego talerza... - Wzruszył ramionami Alex i sięgnął w tamtą stronę.
Will
był jednak od niego szybszy, chwycił talerz w dłonie, zabierając z niego kilka
pierniczków i dzieląc się nimi z Alexem, po czym podał talerz głowie rodziny.
- Proszę bardzo - powiedział z
uśmiechem.
- Dziękuję Will. - Mężczyzna
uśmiechnął się do niego szeroko na co w jego sercu znowu rozprzestrzeniło się
to cudowne ciepło.
- Chce ktoś coś jeszcze do picia?
- zapytała Kathleen wstając z kanapy.
- Ja poproszę herbatę -
powiedział cicho Will.
- Wspaniale, przygotuję ci coś
specjalnego – powiedziała, wychodząc.
- No no Will - odezwał się z podziwem Thomas. - Kathleen cię
musiała bardzo polubić, bo rzadko kiedy proponuje swoją specjalna herbatę, sama
je robi, są wyśmienite - wymruczał z rozmarzeniem.
Chwilę później Will dostał kubek herbaty i musiał przyznać,
że jest wspaniała.
- Przepyszna - powiedział upijając kolejny łyk.
- Cieszę się, że ci smakuje. - Dziewczyna uśmiechnęła się
ciepło.
- A dla mnie? - spytał Alexander z wyrzutem. - Jesteś moją
siostrą!
- Twój chłopak może się z tobą podzielić, o ile będzie
chciał, a ty będziesz grzeczny.
Alex znowu poczuł przyjemne ciepło na sugestię o byciu z
Willem. Uśmiechnął się do niego.
- Zawsze jestem grzeczny, prawda? - spytał, upijając łyk
herbaty z jego kubka. - Masz rację, jest przepyszna.
Gdy
trzymali razem kubek i ich dłonie się zetknęły, w brzuchu Willa zatrzepotało
stado motyli. Widząc uśmiech Alexandra pomyślał, że wygląda zachwycająco, a ten
kto będzie miał możliwość oglądania każdego dnia tego cudownego uśmiechu będzie
niesamowitym szczęściarzem. Spojrzał na zegar wiszący nad kominkiem ze
zdziwieniem stwierdzając, że jest już prawie dwudziesta druga.
Drzwi
wejściowe ponownie się otworzyły, a prze szczęśliwy owczarek od razu wybiegł do
korytarza, by powitać, jak przypuszczali, ostatniego członka rodziny..
- Dobry wieczór wszystkim! - Usłyszeli kobiecy głos.
Po chwili
do salonu weszła młoda kobieta wyglądająca identycznie jak Kathleen.Wyróżniał
ją ubiór. Kath, ubierała się w spokojne i stonowane kolory, Eileen natomiast
wybierała rzeczy bardziej krzykliwe jednak z gustem i dobrym smakiem.
- Nie mogłam wytrzymać bez was ani chwili dłużej, jak tylko
skończyłam tą gwiazdeczkę, spakowałam się, no i jestem – trajkotała. - Cześć
mamo. - Przytuliła ją mocno. - Cześć tato. - Również mocno go przytuliła.
- Eileen! - Alexander wstał, by przytulić siostrę. - Jak ty
wyładniałaś! Oczywiście ty też Kathleen! - powiedział od razu, unikając ciosu.
- W końcu macie te same geny.
Dziewczyna zaśmiała się, a jej spojrzenie spoczęło na Willu.
- Alex! W końcu znalazłeś sobie chłopaka, nareszcie! -
krzyknęła szczęśliwa, wieszając mu się na szyi. W końcu jej brat był wysoki. -
Wygląda na przemiłego chłopaka!
Ciemnowłosy
znowu poczuł, że nie miałby nic przeciwko wstaniu, objęciu Williama i
przedstawieniu go jako swojego chłopaka, ale nie mógł przecież naginać prawdy.
Z bólem w sercu odsunął się od siostry.
- To nie jest mój chłopak – niestety... - To William,
mój przyjaciel - przedstawił ich sobie.
- Oh... - Eileen zrobiła smutną minkę. - Szkoda,
pasowalibyście do siebie! - Przytuliła chłopaka.
Will nieśmiało odwzajemnił uścisk. Ta kobieta była tak pełna
energii podobnie jak jej starszy brat.
Kiedy delikatnie się od niej odsunął obdarzył ją ciepłym
uśmiechem.
- Jesteś kolejną osobą, która sugeruje coś podobnego -
powiedział i zaraz zawstydził się własnych słów rumieniąc się mocno.
- Widocznie to prawda! - powiedziała
bez skrępowania. - Awww, jesteś uroczy, kiedy się rumienisz!
William
zarumienił się jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe.
- Alex! Powiedziałeś, że jestem twoim przyjacielem, powinieneś bronić mnie przed twoją siostrą - jęknął dramatycznie trzepocząc rzęsami.
- Alex! Powiedziałeś, że jestem twoim przyjacielem, powinieneś bronić mnie przed twoją siostrą - jęknął dramatycznie trzepocząc rzęsami.
- Kiedy to, co mówi jest prawdą!
- powiedział Alex, zaplatając ręce na piersi.
- Eileen, na pewno jesteś
zmęczona po podróży, poza tym jest już późno. - Alice wstała, zbierając puste
talerze. - Proponuję iść spać, jutro trzeba wcześnie wstać i zająć się
przygotowaniami. Dobranoc! - powiedziała, nim odwróciła się w stronę kuchni.
Will był
tak zaskoczony jego słowami, że nie wiedział, co miałby na to odpowiedzieć. Z
opresji wybawiła go pani Whiteman, za co był jej wdzięczny.
Uśmiechnął
się ciepło do niebieskookiego mężczyzny dając mu w ten sposób znać, że wszystko
jest w porządku i wstał z kanapy. Jego plecy znowu dały o sobie znać, ale i tym
razem zignorował ból. W końcu to działo się już od kilku miesięcy, kolejne
kilka dni niczego nie zmieni.
Alexander
przesunął ręką po dłoni kasztanowowłosego i pociągnął go za sobą na górę,
rzucając przez ramię "dobranoc!". Mała dłoń Willa idealnie pasowała
do jego własnej i ten chciałby móc trzymać ją już zawsze. Kiedy stanęli przy
drzwiach tymczasowego pokoju Willa, ten odwrócił się do Alexa i ostrożnie się
do niego przytulił.
- Dziękuję, dziękuję za wszystko, że mi pomogłeś, że mnie
nie zostawiłeś bez nikogo, że mnie tu zabrałeś. Ja wiem, że nigdy nie zdołam
właściwie podziękować, ale... dziękuję – szepnął, drżąc od powstrzymywanych łez
i emocji.
- Daj spokój - wymruczał, chętnie przygarniając go do
siebie. - Nie mogłem zostawić cię na pastwę losu. Proszę, nie myśl o tym, ciesz
się świętami. Odpocznij, jutro czeka nas pracowity dzień. - Odsunął się na
odległość ramion i w przypływie chwili ucałował jego policzek. Szorstki zarost
potarł skórę Willa, wysyłając kujące iskierki w dół kręgosłupa. - Dobranocc
Will, - powiedział znikając w swoim pokoju.
William, po
gorącym prysznicu, który złagodził ból w jego plecach, przebrał się w rzeczy do
spania i zakopał się w miękkiej pościeli. Zanim zasnął, długo jeszcze myślał o
cudownej rodzinie Whitemanów i o tym jak jest mu dobrze w tym domu. Myślał o
tym, jak wielkie spotkało go szczęście, że nie spędzi tych świąt sam. Potem
zapadł w spokojny sen.
Reszta
rodziny natomiast krzątała się jeszcze w salonie, zbierając puste kubki i
talerzyki po cieście. Thomas podał żonie tacę po piernikach.
- Co myślisz o Willu, kochanie?
Alice odebrała tackę, kładąc ją na szczycie niewielkiej
piramidki.
- Jest bardzo skrzywdzony przez życie. - Westchnęła. - Nie
mam pojęcia dlaczego, ale mam nadzieję, że Allie mu pomoże...
- Wyglądają razem tak uroczo! - zagruchała Kathleen,
trzymająca w ręku kubki.
Thomas pokiwał w zamyśleniu głową.
- Tak, pasują do siebie. Takiego właśnie uroczego partnera
potrzebuje Alexander. Posprzątajmy szybko i też chodźmy spać.
***
Następnego
dnia Willa obudził potworny ból w plecach, już dawno go tak bardzo nie bolały.
Wiedział, że szef za dużo zrzucił na niego pracy, ale musiał jakoś zarabiać.
Nie wiedział nawet która była godzina. W domu było słychać przytłumione dźwięki
więc ktoś najwyraźniej już wstał. Próbował podnieść się z wygodnego łóżka, ale
kolejna fala bólu przeszyła go na wskroś, wyciskając z jego oczu łzy i
powodując, że jęknął głośno z bólu.
Było już po siódmej i wszyscy zasiadali właśnie do
śniadania.
- Allie? - zapytała Alice, a kiedy ten podniósł wzrok,
kontynuowała: - Sprawdź proszę co z Willem, do tej pory nie zszedł na dół.
- Jasne. - Uśmiechnął się i podążył na górę do pokoju
gościa. Zapukał, a kiedy nie otrzymał odpowiedzi, wszedł do środka. - Will?! Co
się stało?! - zapytał dopadając do łóżka. Strach ścisnął go za gardło. -
Kathleen! Chodź tutaj!
-Boli, nie mogę wstać - wyszlochał Will.
Do pokoju wpadła Kathleen.
- Will, co się dzieje?
- Plecy, bolą mnie plecy, ja-ja-ja nie mogę wstać – jęknął,
ponownie próbując się poruszyć.
- Nie ruszaj się! - powiedziała stanowczo.
- Sam! - krzyknęła. - Chodź tu szybko i weź moją torbę. -
Chłopak pojawił się błyskawicznie. - Pomóż mi go ułożyć na brzuchu, tylko
ostrożnie, to ból pleców - powiedziała.
Kiedy Will leżał już bezpiecznie na brzuchu, Kathleen
zabrała się do pracy.
Will szukał wzrokiem Alexa, ten widząc to chwycił
uspokajająco jego dłonie.
- Jestem tu i nigdzie się nie wybieram, tak? - Zacisnął
palce. - Zaraz przestanie boleć.
- Dziękuję, że jesteś - wyszeptał.
Już po
kilku minutach masażu Will odetchnął z wyraźną ulgą czując, że ból powoli
ustępuje i jego mięśnie rozluźniają się pod wpływem zabiegu Kathleen.
- Will, nadwyrężyłeś sobie plecy, nie możesz pracować tak
ciężko, jesteś na to zbyt delikatny, poza tym, pewnie masz w domu niewygodne
łóżko? - zapytała.
- To prawda - przyznał cicho.
- Myślę, że dzisiejszy masaż wystarczy, gdyby cię nadal
plecy bolały to mi powiedz, ja i tak będę cię obserwować. Natomiast wieczorem
włączymy wannę z hydromasażem, będą tam też odpowiednie olejki, które cię
rozluźnią i powinno być wszystko w porządku. Sam, zejdź na dół i powiedz
reszcie, ze sytuacja opanowana, żeby się nie martwili o Willa – powiedziała. -
Spróbuj teraz przewrócić się na plecy - powiedziała łagodnie. Ten wysunął palce
z dłoni Alexa i bez problemu wykonał polecenie Kath. -Teraz usiądź, a potem
wstań.
Kiedy stał
na podłodze, z radością uświadomił sobie, że czuje się fantastycznie. Nic go
nie bolało, a przede wszystkim był rozluźniony.
- Kath, nic mnie nie boli, czuję się doskonale, już nie
pamiętam nawet kiedy ostatnio tak dobrze się czułem. - Dziękuję, bardzo ci
dziękuję – powiedział, nieśmiało ją przytulając.
Alexander
odetchnął z wyraźną ulgą i uśmiechnął się.
- Dziękuję Kath. - Przytulił ją i skierował wzrok na Willa.
Wyglądał na promiennego i wypoczętego. Serce zmiękło mu na ten widok.
Zastanawiał się, jak często mógł się tak poczuć. Bez słowa zeszli z siostrą na
śniadanie, a Will wziął szybki prysznic, ubrał się i 10 minut później pojawił
się w kuchni.
- Dzień dobry - przywitał się uśmiechając się promiennie.
- Siadaj kochanie - powiedziała Alice patrząc na niego z
uśmiechem.
- Dobrze, że z twoimi plecami już wszystko w porządku -
powiedziała Eileen nalewając sobie do szklanki soku.
Stół był zastawiony różnymi potrawami. Były tosty, jajka na
bekonie, wędliny, sery, płatki, masło orzechowe, jogurty, twarożek i dżem.
Każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
- Mamo, może rozdzielimy teraz obowiązki na dzisiaj, jeśli
nie na cały dzień to przynajmniej na najbliższe kilka godzin - powiedziała
Kathleen.
- Tak, to dobry pomysł... - przytaknęła Alice. - Może
Alexander wraz z Willem wybiorą się na zakupy, Eileen z Samuelem zaczną
sprzątać, a Kath pomoże mi w kuchni?
- Czemu ja nie mogę pomóc? - oburzyła się Eileen.
- Po tym, jak ostatnio pomyliłaś sól z cukrem, nikt już ci
nie ufa. - Zaśmiał się Samuel.
- Przestańcie! - kolejny raz zainterweniowała Alice. - Niech
każdy skupi się na swoim zadaniu, dzisiaj musimy jeszcze ubrać choinkę! -
Klasnęła w dłonie.
- Wy kochani macie swoje obowiązki, a ja będę niestety
musiał jeszcze trochę popracować nad projektem dla Andersa - powiedział Thomas
wstając od stołu.
Podszedł do siedzącej jeszcze przy stole Alice, objął ją od
tyłu ramionami i pocałował czule.
- Udanego dnia kochanie, mimo, że będę w domu - powiedział
uśmiechając się ciepło.
- Wzajemnie Thomas - powiedziała uśmiechając się czule.
Odwrócił się jeszcze do wszystkich posłał im ciepły uśmiech
i wyszedł z kuchni, by udać się do ich małego gabinetu.
Kiedy
wszyscy zaczęli wychodzić z kuchni by zająć się zadanymi im pracami, pani
Whiteman odezwała się do Alexa i Willa.
- Kochani, mam dla was listę zakupów oraz napisane co
jeszcze i gdzie trzeba odebrać - powiedziała wręczając Alexowi kartkę.
- No, czeka nas mała wycieczka. Ubierz się ciepło, nie
wrócimy aż do lunchu! - powiedział radośnie.
Alexander
naprawdę nie kłamał z tą wycieczką. Byli już w tylu miejscach, a ciemnowłosy
wciąż prowadził ich w kolejne, z uśmiechem odhaczając kolejne pozycje na
liście.
- Zostały nam jeszcze do kupienia ostatnie prezenty i zakupy
do domu - powiedział, parkując przy centrum handlowym. - Artykuły spożywcze,
ale zajmie nam to najwięcej czasu. - Westchnął, gramoląc się z samochodu.
- Alex. - Will zatrzymał go na chwilę. - Może rozdzielimy
się i dzięki temu zakupy zrobimy znacznie szybciej, ja mogę wziąć na siebie
spożywcze, a ty resztę, co ty na to? - zapytał licząc po cichu, że mężczyzna
przystanie na taką propozycję.
- Dobrze, za dwie godziny spotkamy się przy tej fontannie -
powiedział Alex.
Kiedy
oddalił się wystarczająco daleko, Will uśmiechnął sie pod nosem i skierował sie
do centrum handlowego. Zdecydował się najpierw kupić prezenty. Miał trochę
pieniędzy, które miał zawieźć dla rodziców, w obecnej sytuacji wiedział jak je
najlepiej wykorzystać.
Dla mamy
Alexa wybrał miękki szal podkreślający kolor jej oczu. Dla pana Whitemana z
kolei kupił jego zdaniem eleganckie i ciepłe rękawiczki. Dla Kathleen znalazł
klamrę do włosów ozdobioną maleńkimi kamyczkami. Dla Eileen znalazł książkę pod
tytułem "Nietuzinkowe stylizacje włosów i makijażu". Miał tylko
nadzieję, że nie zdążyła jej jeszcze kupić. Dla Sama kupił najnowszą antologię
muzyki rockowej, mając znowu nadzieję, że i tym razem trafił z wyborem
właściwie.
Z kolei z
prezentem dla Alexandra miał największy problem. Zupełnie nie wiedział co
mógłby mu kupić. Chciał, żeby to było coś wyjątkowego i specjalnego. Coś, co
będzie dla niego podziękowaniem za wszystko co zrobił dla niego. Zdecydował się
na dość drogą rzecz, ale nie żałował swojej decyzji, kupił mu eleganckie pióro.
Miał nadzieję, że kiedy będzie używać go w pracy czasem pomyśli o nim przez
chwilę.
William
spojrzał na zegarek i z przerażeniem stwierdził, że zostało mu już niewiele
czasu.
Załadował wózek wszystkimi potrzebnymi produktami, zapłacił
po czym z zapakowanymi torbami ruszył pod fontannę.
- Przepraszam za spóźnienie –
powiedział, patrząc na Alexandra przepraszająco.
- Nic nie szkodzi, sam dopiero przyszedłem - powiedział,
odpychając się od fontanny i z torbami kierując w stronę samochodu. Odebrał
nawet od Williama jedną, wyglądającą na ciężką. - Bolały cię plecy, ani słowa!
- fuknął, widząc, że ten chce protestować.
Will uśmiechnął się do niego ciepło nie mając zamiaru się
sprzeczać.
- To co, teraz wracamy do domu? - zapytał, a potem zamarł.
Zachowywał się tak jakby tam mieszkał, a przecież był gościem. Odwrócił wzrok
ze wstydu i zażenowania.
- Tak, wracamy do domu - potwierdził już w samochodzie,
łapiąc jego dłoń. Trzymał ją przez chwilę, gładząc kciukiem. - Pasują -
powiedział spoglądając na ich splecione dłonie. Po chwili ruszyli w drogę
powrotną do domu.
Sam i
Eileen mimo, że mieli do wysprzątania dom, bawili się świetnie. Dużo rozmawiali
i śmiali się ze sobą, dzięki czemu praca szła im bardzo sprawnie. Kiedy zrobili
już wszystko z westchnieniem usiedli na kanapie w salonie, by chwilę odpocząć.
Podczas
wspólnego gotowania i pieczenia Kathleen i Alice dużo ze sobą rozmawiały. Tak
było zawsze, choć tym razem głównym tematem ich rozmów był Will i Alex.
Kiedy kończyły przygotowywać lunch drzwi wejściowe otworzyły
się i do domu weszli obładowani zakupami Will i Alex.
Thomas od
rana siedział nad projektem dla Brandona Andersa i z niezrozumiałego dla niego
powodu nie potrafił przez niego przebrnąć. Zirytowany odłożył ołówek i zszedł
na dół do kuchni.
William
szybko zdjął kurtkę i buty, po czym udał się do pokoju gdzie zostawił kupione
przez siebie prezenty. Chwilę później wrócił do kuchni, akurat na czas by pomóc
w rozpakowaniu zakupów.
- Dobrze, że wszyscy jesteście - powiedziała Alice widząc
jak wszyscy zeszło się do kuchni. Lunch jest już gotowy, siadajcie. Na stole
pojawiła się zupa warzywna, grillowane kanapki i sałatka. - Thomas, jak twój
projekt? - zapytała Alice patrząc z troską w zmęczone oczy męża.
- Eh, nie pytaj. - Zmęczonym gestem potarł twarz. - Nie mogę
przebrnąć przez ten projekt! - Sięgnął po wazę z zupą. - Sklepienie kolebkowe
sprawia, że hotel robi się po prostu brzydki, a gotyckie okna nie wchodzą w
grę!
- A dlaczego hotel nie może być w stylu modernistycznym?
Mógłby wtedy być zarówno estetyczny jak i ekonomiczny - odezwał się Will.
- Modernistycznym? - powtórzył Thomas wpatrując się w niego.
- To jest... To jest fenomenalne! - krzyknął podekscytowany. - Wystarczy dodać
do niego wystrój w stylu skandynawskim, dużo otwartych przestrzeni... Będzie
nowocześnie i ze smakiem! Will, jesteś genialny!
- Dziękuję. - Will zarumienił się na taką pochwałę z ust
takiego architekta. - A dla koneserów, bo na pewno będzie tam ogród, architekt
zieleni może zaprojektować ogród w stylu japońskim, co wprowadzi tam trochę
egzotyki - dodał uśmiechając się nieśmiało.
Thomas otworzył usta ze zdziwieniem.
- Tak, taka prostota idealnie będzie pasować do
kontrastujących kolorów i dużych przestrzeni! Skąd się na tym znasz? - zapytał.
- Ja. Dwa lata temu ukończyłem architekturę wnętrz na
uniwersytecie w Chicago, ale nigdy nie pracowałem w zawodzie, ponieważ Amanda
Brown i kilka innych osób z pracowni Harrisa powiedzieli mi wyraźnie, że skoro
nie mam odpowiedniej prezencji to nie mam co liczyć na pracę Ani u nich i tym
bardziej gdziekolwiek indziej. Później nigdzie już nie próbowałem. Pracuję
teraz w firmie kurierskiej, rozwożę materiały budowlane - dokończył cicho.
- Co? - Thomas przez chwilę myślał, że ten żartuje. Taki
talent marnował się w firmie kurierskiej? - Zatrudniam cię w mojej firmie,
zaczynając od zaraz!
- Thomas! - Alice wstała. - Daj mu chociaż zjeść lunch -
powiedziała.
Will był
kompletnie zaskoczony. Ojciec Alexa tak po prostu chciał go zatrudnić? Po dwóch
latach upokorzeń i marzeń o czymś co wydawało mu się niemożliwe teraz to
miałoby się spełnić.
- Proszę pana, ale ja-ja nie mam doświadczenia - powiedział
cicho.
- Ale masz pomysły i umiejętność przestrzennego, logicznego
myślenia. To są cechy, które cenię. Poza tym, szybko się nauczysz, a jeśli tak
bardzo chcesz żebym sprawdził chociaż częściowo twoje umiejętności pójdziemy do
mojego gabinetu i stworzysz mi niewielki projekt. - Oczy Willa zaświeciły się z
entuzjazmu i podekscytowania na tą informację.
Alexander
zapatrzył się na wesołe iskierki w oczach Williama. Wyglądał tak pięknie,
rozluźniony, uśmiechający się, niemal beztroski. Chciałby móc widzieć go takim
częściej.
- Kochani, nie siedźcie długo! - poprosiła Alice, już
zbierając talerze. - Musimy jeszcze ubrać choinkę! Aliee, możesz zacząć
dekorować dom z Samem. Eileen i Kath pomogą mi w kuchni.
- Aliee? - powiedział Will patrząc na Alexa. - Czy ja też
mógłbym tak się do Ciebie zwracać czy jest to zarezerwowane wyłącznie dla
najbliższych?
- Uhm... Możesz mnie nazywać jak chcesz - powiedział
zarumieniony, błądząc wzrokiem po ścianie, aby na niego nie patrzeć. - Sam!
Wiem, gdzie powiesimy lampki! - Rzucił się do korytarza.
Will roześmiał się głośno wstając od stołu i idąc za
jasnowłosym mężczyzną do gabinetu. Już wiedział, że prawdopodobnie nigdy nie
nazwie tak Alexa, to było zarezerwowane wyłącznie dla jego mamy, nie dla niego.
- Usiądź Will - powiedział Thomas wskazując mu krzesło przy
dużym stole.
Thomas odwrócił się, by znaleźć arkusze papieru, a Will
tymczasem przyjrzał się projektowi, który leżał na stole.
Był to projekt galerii sztuki, Will zauważył w nim kilka
błędów.
- Will, mam tu dla ciebie projekt - powiedział Thomas.
- Przepraszam proszę pana, ale w tym projekcie, myślę, że
można byłoby kilka rzeczy zrobić inaczej.
- Co masz na myśli? - zapytał ze zdziwieniem.
- A gdyby tak odejść od gotyckiej koncepcji i okna zrobić
trochę niżej, ale szersze? Wtedy wpuszczą do środka więcej światła. Przez
środek głównego holu poprowadziłbym belkę podtrzymującą strop, żeby nie zawalił
się pod wpływem ciężaru budynku i wkomponowałbym w nią później nisko wiszące
żyrandole. Dwie przeciwległe ściany można pomalować na szaro, a dwie na biało,
da to złudzenie większej przestrzeni - dokończył bojąc się spojrzeć w oczy
architektowi.
- Will! - Thomas wstał ze swojego miejsca, podszedł do niego
i mocno go uściskał. - Ten projekt odkładałem od wielu miesięcy, bo ciągle coś
mi w min nie pasowało, a nie mogłem znaleźć tego co jest nie tak, a tobie udało
się to od razu. Jestem pełen podziwu dla twojego analitycznego myślenia.
- Och, dziękuję. - William zarumienił się słysząc słowa
uznania od pana Whitemana.
- Teraz żebyśmy nie siedzieli tutaj zbyt długo, chciałbym
żebyś narysował mi projekt wolno stojącego domu, adresatem będzie bardzo bogata
celebrytka - powiedział.
Will od razu zabrał się do pracy. Dom był duży, elegancki i
luksusowy. Tak się zapędził w rysowaniu, że poza domem był też basen i szkic
ogrodu. Na drugim arkuszu bardziej dla siebie nakreślił kilka dekoracji do
domu.
- Skończyłem - powiedział niepewnie, bojąc się, że to co
narysował będzie nieodpowiednie.
Thomas bardzo dokładnie przestudiował projekt łącznie ze
szkicem ogrodu i aranżacjami dekoracji.
- Will, pracownia Harrisa będzie bardzo żałować, że nie
zatrudnili cię u siebie. Masz ogromny talent i nieprzeciętne zdolności, byłbym
bardzo zadowolony mogąc zatrudnić cię w mojej firmie.
- To byłoby spełnienie mojego zawodowego marzenia -
powiedział cicho Will.
- Po świętach porozmawiamy o
szczegółach i zajmiemy się również formalnościami. A przy okazji porozmawiam
sobie z Amandą Brown i pokażę jej twoje projekty - dokończył wstając z krzesła,
a chłopak zrobił to samo. - A teraz chodźmy, bo jest jeszcze sporo rzeczy do
zrobienia - powiedział kiedy schodzili na dół.
W
międzyczasie, reszta rodzeństwa zajmowała się dekorowaniem domu. Wieszali na
kominku kolorowe skarpety, zakładając je sobie uprzednio na głowy, wiązali na
szyjach kolorowe łańcuchy i zabierali z rąk stroiki. Mieli mnóstwo zabawy z
wieszaniem jemioły, a potem ze świątecznym wieńcem na drzwi, aż w końcu
zdenerwowana ciągle otwieranymi drzwiami i przeciągiem Kathleen zabrała im
girlandę i zamocowała ją sama, grożąc rodzeństwu palcem. Alexander ucałował ją
w czoło, wciąż się śmiejąc.
Will z
szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w udekorowany dom. Nigdy nie widział
czegoś równie pięknego. W jego domu nie istniało coś takiego jak święta i ich
przygotowywanie. Nie było ciepłej atmosfery. Jego rodzice nigdy nie kochali go
tak jak związana była ze sobą rodzina Whitemanów. Pod jego powiekami
zgromadziły się łzy. Czuł, ze za chwilę emocje rozerwą go na strzępy, że
rozsypie się za chwile niczym domek z kart. Starał powstrzymać wzbierający w
jego piersi szloch. Musiał na chwile stąd wyjść.
Alexander
podszedł do niego od tyłu i objął go ramionami.
- Hej, spokojnie - wyszeptał mu do ucha. - Jest w porządku.
Chcesz wyjść na spacer? - spytał, pocierając jego ramiona.
William
niespiesznie odwrócił się do Alexa, musiał się do niego przytulić, potrzebował
ukojenia w postaci jego ramion, obecności i zapachu. Przywarł do niego
wdychając znajomy już zapach mężczyzny. Od razu poczuł się dobrze i
bezpiecznie.
- Nie, nie musimy nigdzie wychodzić - wyszeptał niechętnie
wysuwając się z jego ciepłych ramion. - Dziękuję Alex, nie wiem jak poradziłbym
sobie bez ciebie - powiedział już całkiem spokojnie. Jego rysy się wygładziły,
a na twarzy widniał łagodny i delikatny uśmiech.
- Poradziłbyś sobie, jesteś silnym mężczyzną, nie daj sobie
wmówić, że nie - powiedział, chociaż w głębi duszy cieszył się, że jest ważny
dla Willa. - Chodź, pozostali już się wzięli za choinkę. - Pociągnął go do
salonu, gdzie rzeczywiście na środku salonu stało wielkie pudło z choinką i
kilka równie dużych wypełnionych ozdobami.
- O, nareszcie jesteście - zawołała Eileen. - Mama
powiedziała, że mamy na was zaczekać. - Tato, weźcie z Alexem rozłóżcie i
ustawcie choinkę - zakomenderowała.
- Oho, El w swoim żywiole - zaśmiała się Alice wchodząc do
salonu i siadając w fotelu.
- Jestem starszy, nie będę cię słuchać! - Pokazał jej język,
ale posłusznie zaczął wyciągać części choinki z pudła, gdy jego ojciec montował
stojak. Ustawił go niedaleko kominka, odsuwając jeszcze fotel.
Kiedy choinka
była już ustawiona, zaczęli wyjmować ozdoby z pudeł by potem je zawieszać.
Zostały na niej umieszczone kolorowe łańcuchy, brokatowe bombki, złote
gwiazdki, elfy, aniołki i wielobarwne lampki. Choinka została też przystrojona
pierniczkami oraz cukierkami, a na jej czubku została uroczyście umieszczona
wielka lśniąca gwiazda. W ubieraniu choinki uczestniczyli wszyscy, mieli przy
tym wiele zabawy i radości. Will czuł się tak bardzo szczęśliwy mogąc w tym
wszystkim brać udział.
Thomas zatarł ręce.
- A teraz coś, na co wszyscy czekaliśmy! - zaczął
uroczyście. - I nie kłamcie, że nie! - Obejrzał się na nich, po czym podszedł
do telewizora i włączył konsolę do gier Xbox kinect. - Czas na rodzinne zabawy!
Alexandrze, możesz wybrać swój zespół pierwszy - pozwolił.
- Cóż tato, dziękuję. William? - Wyciągnął do niego dłoń. -
Niczym się nie martw, pokażę ci na czym to polega - dodał, widząc jego niepewny
wzrok.
- Samuel. - Thomas wybrał członka swojej drużyny.
- Kathleen.
- Eileen. Alice będzie sędziować, żeby było uczciwie. - Żona
posłała mu uśmiech.
Kiedy Thomas uruchamiał grę, Alexander opowiadał o zasadach
gry.
- Gotowi? - zapytał Samuel, nie mogąc się już doczekać.
- Gotowi - potwierdziły bliźniaczki.
- Zagramy pierwsi, żeby William mógł zobaczyć na czym to
polega - powiedział ojciec, już wybierając opcje startowe.
Gra
polegała na sterowaniu postaciami za pomocą ruchów swojego ciała. Drużyna
Thomasa radziła sobie całkiem nieźle, pikselowi Eileen i Samuel w pontonie
zręcznie omijali kłody oraz inne przeszkody i udało im się nawet zdobyć sporą
liczbę punktów, tracąc tylko jedno zdrowie.
Z początku
Will nie bardzo rozumiał zasady, ale kiedy mu się to udało szybko odrobili
straty. Od tej pory szli łeb w łeb i nikt nie dawał nikomu forów. Byli
zmęczeni, spoceni, ale niesamowicie szczęśliwi. Wciąż chichotali jak małe
dzieci.
Ostatnia
konkurencja nie należała do najprostszych, a padło akurat na Willa i Samuela.
Alexander trzymał mocno kciuki, by udało mu się pokonać brata. Był moment, w
którym wydawało się, że przegra, bo zielonooki niebezpiecznie się zachwiał, ale
udało mu się opanować sytuację. Właściwie od wygranej dzieliło ich już tylko
kilka sekund i... Samuel się potknął, co oznaczało wygraną Williama. Alexander
krzyknął szczęśliwy i porwał go w ramiona razem z Kathleen. Skakali radośnie,
nie przejmując się tym, że mokre koszulki lepią się do ich ciał, a Kathleen
gdzieś zniknęła. Do rzeczywistości przywrócił ich dopiero głos mówiący:
- Spójrzcie, jemioła.
Zastygli na
chwilę w bezruchu patrząc na gałązki nad ich głowami. Widząc zarumienionego z
emocji i uśmiechniętego Willa, Alexander nie był w stanie powstrzymać swojego
pragnienia i targających nim uczuć. Pochylił się nad kasztanowowłosym i
przycisnął swoje usta do jego warg.
Serce
Williama zatrzepotało gwałtownie w jego piersi, gdy usta mężczyzny złączyły się
z jego własnymi. W jego brzuchu rozszalało się stado motyli, a przez jego ciało
przelewały się fale ciepła. Ich pocałunek z początku był delikatny i dość
niepewny zwłaszcza ze strony Williama, ale kiedy Alexander polizał jego wargi,
bez wahania rozchylił je wpuszczając jego język do środka.
Ciemnowłosy pogłębił pocałunek, mocniej obejmując Willa.
Chciał stopić się z nim w jedno, uczucie było oszałamiające i zapierające dech.
Jęknął cicho w jego wargi.
Ich języki
splotły się ze sobą nie walcząc o dominację, ale pieszcząc się wzajemnie. Willa
przepełniała tak wielka euforia, że z emocji wirowało mu w głowie.
- Słuchajcie, ja rozumiem wasze szczęście, ale po tych
zabawach powinniśmy się umyć i przebrać do obiadu. - powiedziała Eileen patrząc
na nich z uśmieszkiem.
Alexander
niechętnie oderwał się od ust Willa. Jego twarz przyozdabiał uśmiech. Pociągnął
za sobą do łazienki ich gościa.
Kąpiel,
którą przygotowała Willowi Kathleen była dla niego niezwykle relaksująca. Leżąc
w dużej wannie pełnej gorącej wody i pachnących olejków i czując jak woda
masuje jego plecy cały czas rozpamiętywał pocałunek z Alexem. Jego usta były
delikatne, ale i stanowcze, jego silne ramiona przyciskające do siebie jego
drobne ciało. Zastanawiał się jakby to było być z nim jeszcze bliżej, dzielić z
nim wszystko. Na tę myśl zrobiło mu się bardzo gorąco. Musiał się uspokoić, bo
inaczej spędzi w wannie zbyt wiele czasu. Kasztanowowłosy nie potrafił sobie
wyobrazić momentu rozstania po świętach. W tym momencie z całą mocą uświadomił
sobie, że kocha tego mężczyznę, że jest dla niego tak ważny, że zaryzykowałby
wiele, by móc z nim być. Nie wiedział tylko jak ważny jest dla Alexa. Miał
jednak nadzieję, że dowie się tego niebawem. Postanowił, że nie będzie niczego
przyspieszał, że pozwoli wszystkiemu toczyć się własnym torem i postara się
pokonać swoją nieśmiałość by dać szansę temu, co jak miał nadzieje rodziło się
między nimi.
Wychodząc z łazienki już przebrany czuł się cudownie
odprężony i zrelaksowany.
Kiedy
dotarł do kuchni zobaczył, że wszyscy siedzieli przy stole czekając tylko na
niego. Pani domu przeszła samą siebie podając tym razem dania różnych kuchni.
Na stole pojawiła się zupa z owoców morza, do tego podała kurczak po
meksykańsku z zapiekanymi ziemniakami oraz sałatę.
- Tato - odezwał się Alexander nalewając sobie zupę. - Jak
poszła rozmowa z Willem? Był bardzo ciekaw jak to się wszystko potoczyło.
Twarz jego ojca rozpromieniła się na to pytanie. Spojrzał na
Willa i po chwili powiedział:
- Pamiętacie jak jakiś czas temu opowiadałem wam o projekcie
galerii sztuki, który miałem zrobić? - Kiedy zgromadzeni przy stole
potwierdzili jego słowa, kontynuował dalej: - Dzisiaj, byłem już tak
sfrustrowany projektem dla Andersa, że postanowiłem do niego zajrzeć, tym
bardziej, ze od kilku tygodni niczego nie zrobiłem w tej sprawie. Pyszna zupa -
powiedział uśmiechając się do Alice i Kathleen. - Kiedy przyszliśmy z Willem do
gabinetu on zobaczył ten projekt i zasugerował mi kilka niezwykle cennych uwag wskazując
moje błędy. Ale to nie wszystko – rzekł, zatrzymując Alice, która chciała o coś
zapytać. - Kiedy poprosiłem Willa o wykonanie projektu wolno stojącego domu dla
bogatej celebrytki to nie dość, że naszkicował dom, to jeszcze projekt ogrodu
i.. - spojrzał na Alice z uśmiechem. - Tak kochanie - powiedział. - Will
wykonał kilka aranżacji dekoracji do domu.
Pani
Whiteman otworzyła usta ze zdziwienia, przez dłuższą chwile patrzyła na Willa
tak, jakby widziała go po raz pierwszy.
William
natomiast zaniepokoił się wyrazem twarzy kobiety. Niepotrzebnie rysował te
aranżacje dekoracji. Spuścił wzrok na swoje dłonie. Wiedział, że pewnie
wszystko przepadło, bo przecież Alice również decydowała o tym kto będzie
pracować w ich firmie. Usłyszał jak ktoś odsuwa swoje krzesło i chwile później
poczuł czyjąś delikatną dłoń na swoim ramieniu. Ostrożnie odwrócił się i
zobaczył nad sobą zatroskaną twarz Alice. Wstał, bo czuł się głupio siedząc
kiedy ona stała.
- Will, kochanie - odezwała się miękko. - Jesteś jednym z
bardzo niewielu architektów, który naprawdę potrafi wykonać projekt aranżacji
dekoracji i, jak mówi Thomas, dodatkowo ty, potrafisz jeszcze projektować
ogrody, co wymaga dużej wiedzy, nieprzeciętnego talentu i ogromnych
umiejętności. Byłam po prostu zaskoczona, bo to jest rzadkość. Znamy z Thomasem
tylko jednego architekta, który potrafi projektować dekoracje, ale nie ogrody -
dodała uśmiechając się ciepło, a potem przytuliła go mocno i dzięki temu
gestowi wszystkie obawy Willa rozwiały się bez śladu.
- Dziękuję - powiedział William zwracając się do swoich
przyszłych pracodawców. Jego twarz rozjaśnił szczery uśmiech.
- Musisz być niesamowicie zdolny - powiedziała Eileen. -
Tato jeszcze nigdy nie mówił o kimś z tak wielkim uznaniem - powiedziała z
podziwem patrząc na Willa, który pod wpływem jej wzroku zarumienił się po same
czubki uszu.
Alexander
patrzył z radością jak szczęśliwy i uśmiechnięty jest Will, jak z każdym dniem
otwiera się przed nimi coraz bardziej, jak staje się po prostu zupełnie innym
człowiekiem. To wszystko co widział napełniało go ogromnym szczęściem. Cieszył
się, że był tutaj z nimi, że mogli mu dać choć trochę tego czego do tej pory
nie miał, rodziny, ciepła, akceptacji i miłości.
Obiad
dokończyli w przyjemnej atmosferze rozmawiając ze sobą śmiejąc się i żartując.
- Deser zjemy dzisiaj tutaj, bo potem i tak zabieramy się za
pieczenie i dekorowanie pierników i ciasteczek - powiedziała Alice wstając i
zbierając naczynia ze stołu. Dołączyła do niej Eileen i William.
- A co dzisiaj mamy na deser? - spytał Thomas.
- Rocky road cake - oświadczyła Kathleen.
- Mmm, uwielbiam to - jęknął Alexander.
Wszyscy roześmiali się, bo dobrze wiedzieli jak ten kocha
słodycze.
- Hej! - Ciemnowłosy się oburzył. - Przecież o siebie dbam,
należy mi się czasem coś dobrego!
- Pamiętaj tylko, żeby po świętach wykupić karnet na
siłownię - zasugerował Samuel, na co reszta rodziny znowu wybuchnęła śmiechem.
Obrażony Alexander poszedł pomóc matce kroić ciasto i może przy okazji
uszczknąć coś więcej dla siebie.
William
pokonując swoją nieśmiałość podszedł do Alexandra i objął go ramionami szepcząc
mu do ucha:
- Mnie się podobasz taki jaki jesteś i nigdy się nie
zmieniaj - powiedział muskając ustami płatek ucha mężczyzny.
- Tak? - spytał, odwracając się do niego. Patrzył mu niepewnie
w oczy, chociaż starał się zatuszować bicie serca niewzruszoną postawą.
Will
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że cała rodzina obserwuje ich uważnie.
Wiedział też jak mocno im kibicuję.
- Tak - powiedział oplatając go ramionami. Jego serce biło
tak szybko, że myślał że wyskoczy mu z piersi. Alexander cały czas patrzył na
niego intensywnie, Will nie mogąc znieść tego napięcia pocałował go delikatnie
w usta. Ten odetchnął z ulgą, wyraźnie się rozluźniając i odwzajemniając
pocałunek. Objął go ciaśniej, uspokajając szaleńczy bieg swojego serca. Fala
ciepła przetoczyła się przez jego ciało, zatrzymując się gdzieś w dole
kręgosłupa. Oderwali się od siebie dopiero gdy zabrakło im powietrza.
Wpatrywali się w siebie intensywnie.
- Mogę już podać ciasto? - spytała Alice i nagle wszystko
było w porządku, wszystko było takie... swojskie.
Uśmiechając
się do siebie usiedli blisko siebie dotykając się ramionami, tak jakby choćby
niewielka odległość między nimi była dla nich nie do zaakceptowania. Kiedy Will
rozejrzał się dookoła zobaczył, że wszyscy uśmiechają się do nich ciepło
wiedząc co dzieje się między nimi.
- Co kto chce do picia? - zapytała ponownie Alice.
Wszyscy tym razem byli zgodni i wybrali herbatę.
- Co lubicie robić w czasie wolnym od pracy? - zapytał Will
autentycznie ciekaw tego czym się interesują
Sam wzruszył ramionami, układając się wygodnie na krześle.
- Gram w gry komputerowe, albo projektuję strony www, ale
mamie się to nie podoba.
- Powinieneś gdzieś wyjść, a nie całe dnie spędzać przed komputerem.
- Mamo - wtrącił się Alexander. - Skoro to jego pasja?
Ciebie nikt z kuchni nie wygania. - Uśmiechnął się ciepło.
- Spróbowalibyście! - Okręciła się ze ścierką. - Nie
mielibyście co jeść!
- Mama lubi wypróbowywać nowe przepisy - wyjaśnił Alex. -
Dlatego jesteśmy jej potrzebni na niedzielę. - Wszyscy się roześmiali.
Kathleen
mówiła o tym, że lubi wycieczki rowerowe, teatr i operę, ale na wycieczki
rzadko kiedy ma czas, a do opery z kolei i teatru nie chodzi zbyt często, bo
nie ma z kim. Pan Whiteman stwierdził natomiast, że po tak wyczerpującej pracy
jego najlepszym relaksem i jednocześnie pasją jest dobra książka, muzyka lub
film. Pani Whiteman jak już wcześniej zauważył Alex poza eksperymentowaniem
kuchni uwielbiała wyszywać, wykonywała szydełkiem obrusy, serwetki i wiele
innych rzeczy. Eileen natomiast wspominała, że praca to jej pasja, a czasami
lubi wyjść ze znajomymi na imprezę.
Po chwili ciszy padło pytanie:
- A ty, Will?
- Ja, cóż po pracy niewiele miałem czasu, pracowałem tam
dwanaście godzin a czasami i więcej. - Uśmiechnął się przepraszająco, bo
wiedział, że niepotrzebnie to mówił. - Kocham teatr, dobrą książkę, ale moją
największą pasją poza wszystkim co związane z architekturą i projektowaniem
jest... - zawahał się na chwilę patrząc na wszystkich niepewnie. Wróciły do
niego bolesne wspomnienia kiedy jego matka wyzywała go, kiedy wracał z prób.
Przez jego twarz przemknął cień bólu i smutku. - Ja-ja kocham tańczyć -
powiedział cicho nie patrząc na nikogo.
Serce
Alexandra ścisnęło się po raz kolejny tego wieczoru. Ile musiał wycierpieć,
wyzyskiwany przez swojego pracodawcę. Tak bardzo chciał sprawić, żeby tych
bolesnych wspomnień Will miał coraz mniej, żeby zastępowały je te szczęśliwe z
nim i z jego rodziną.
- To wspaniałe - zapewniła Eileen. - Potrafisz zatańczyć
walca?
- Tak, inne tańce również - powiedział rozluźniając się
trochę. - Ta rodzina była cudowna, potrafili odgonić od niego złe wspomnienia
dając mu nowe, lepsze, takie które chciało się zapamiętać na zawsze.
- Za pół roku wychodzę za mąż, myślisz, że do tego czasu
zdołałbyś mnie nauczyć? - spytała, spoglądając na niego z nadzieją.
- Oczywiście - rozpromienił się William. - Możemy zacząć
kiedy tylko zechcesz - powiedział uśmiechając się szeroko na myśl, że będzie
miał okazję do częstszego widywania się z rodziną Whitemanów.
- Alex? - A jakie są twoje pasje? - zapytał Will czując
ekscytację, że dowie się czegoś więcej o tym mężczyźnie.
- Uhm... Nie mam zbyt wiele czasu na jakieś niesamowite
pasje, ale lubię makrofotografię. Szczególnie krople wody - powiedział
niezręcznie, zdając sobie sprawę z tego, jak dziwnie musi to brzmieć.
- Nie będę ci mówił, że wiem o czym mówisz, bo tak nie jest
- powiedział uśmiechając sie do niego pokrzepiająco. - Ale czy mógłbyś
opowiedzieć o tym coś więcej?
- W tym fotografowaniu nie chodzi o to, kto ma najlepszy
albo najdroższy aparat - zaczął z podekscytowaniem. - Trzeba mieć wprawne oko i
uchwycić najlepszy kadr na maksymalnym zbliżeniu. Liczy się detal, szczegół,
który zachwyci. Kropla deszczu płynąca po szybie, biedronka wspinająca się po
źdźble trawy, a nawet zmarszczki od śmiechu w kąciku oka.
- Starczy tego dobrego! - Przerwała im Alice. - Pierniki
same się nie zrobią, prawda?
- To jest niesamowite - powiedział cicho Will patrząc na
niego łagodnie.
Wszyscy
zaczęli pomagać przy porządkowaniu stołu, by zrobić miejsce na składniki do
pierników. Kiedy zostały upieczone i stygły do dekoracji, Alice i Kathleen
zrobiły jeszcze ciasteczka czekoladowe.
Dekorowali
pierniki śmiejąc się i bawiąc przy tym doskonale. Will czuł się tak jakby znał
tą rodzinę od dawna, a przecież był u nich dopiero drugi dzień. Kiedy skończyli
było już naprawdę bardzo późno.
Thomas wstał z krzesła i przeciągnął się, aż chrupnęło.
- Chyba czas zbierać się do spania, prawda? Pamiętajcie o
zostawieniu mleka i ciasteczek dla mikołaja.
- Zajmiemy się tym z Willem - powiedział Alexander.
- Weźcie ten duży, brązowy kubek z szafki nad zlewem.
Dobranoc kochani - powiedziała odkładając ścierkę i wychodząc z kuchni.
Ciemnowłosy skinął głową i zajął się szukaniem mikołajowego
kubka, podczas gdy Will układał ciasteczka na tacy. Kiedy wszystko było już
przygotowane, zanieśli tacę do salonu.
- Połóż je wyżej, bo jeszcze w nocy dorwie się do nich Cień
- powiedział, mając na myśli owczarka, który drzemał na dywanie obok kominka.
Ten łypnął na nich jednym okiem, ale zaraz wrócił do spania.
Weszli po
schodach na górę i tak jak poprzedniego dnia stanęli pod drzwiami pokoju Willa.
Pamiętając o złożone sobie obietnicy, że spróbuje zmienić coś w ich relacji
William przytulił się do Alexandra całując go delikatnie w usta. Mężczyzna
oddał pocałunek, głaszcząc jego plecy i mrucząc cicho z przyjemności.
- Dobranoc, Will - powiedział, kiedy się od siebie oderwali.
- Dobranoc Alex - odpowiedział mu chłopak wchodząc do pokoju
i zamykając za sobą drzwi.
William
leżąc już w łóżku znowu myślał o tej wspaniałej rodzinie, o tym jak wiele mu
ofiarowali, jak dobrze się czuje wśród nich. Ich miłość, akceptacja, ciepło
oraz życzliwość, którą otrzymał sprawiły, że im zaufał, że otworzył się przed
nimi i jak do tej pory nie żałował swojej decyzji.
Nie
litowali się nad nim, okazali mu wsparcie i wyrozumiałość, a do tego pokazali
mu, że jest pełnowartościowym człowiekiem niezależnie od tego ile miał
pieniędzy i jaką zajmował pozycję. Mieli pieniądze, ale traktowali je jako
środek do życia, a nie coś czym wszystko można kupić.
Pokochał tą
rodzinę całym sercem, wzbudzali w nim ogromny szacunek tym co mieli i dawali
innym, bo chcieli się tym dzielić, a nie trzymali tego przy sobie jak gdyby
było to zarezerwowane wyłącznie dla nich. Z bólem serca myślał o tym, że
przecież niedługo każdy wróci do pracy. Fakt, wiedział, że będzie pracować z
rodzicami Alexa, ale nie miał żadnej pewności, że Alexander będzie chciał
utrzymywać z nim jakikolwiek kontakt. Co innego wspólne święta, a co innego
życie już po nich. Tak bardzo pragnął żeby Alex go pokochał, wiedział jednak,
że trzeba na to czasu, którego mieli już coraz mniej. Westchnął ciężko
postanawiając, że spróbuje nie zamartwiać się tym wszystkim. Ułożył sie
wygodniej w miękkiej pościeli i zamknął oczy. Chwile później zasnął nie
dręczony żadnymi myślami i wątpliwościami.
W Dzień
Bożego Narodzenia Will obudził się dość wcześnie. Leżał przez chwilę
rozkoszując się ciszą panującą w domu i ciepłem pościeli. Wstał niespiesznie i
poszedł pod prysznic, kiedy już ubrany wyszedł z łazienki, usłyszał, że
domownicy już wstali, dlatego zszedł na dół, by rozpocząć prawdopodobnie
ostatni taki dzień z rodziną Whitemanów.
Słysząc głosy z kuchni, właśnie tam skierował swoje kroki.
- Dzień dobry - przywitał się z obecnymi.
- Prezenty! - pisnęła Eileen, patrząc na stos paczek pod
choinką.
- O nie, młoda damo, najpierw śniadanie! - zarządziła Alice,
stawiając na stole talerz pełen kanapek.
Kathleen zaśmiała się z naburmuszonej miny siostry i porwała
z talerza kanapkę.
- Witaj Will - przywitała się, gdy już przełknęła. Po chwili
dołączyła do nich reszta i wszyscy zasiedli do śniadania.
Will
popatrzył na wszystkich obecnych przy stole i w jego umyśle znowu pojawiła się
ta myśl, że to ostatni dzień, który spędzi z tą rodziną. Jego serce przeszył
tak dojmujący ból, ze przez chwilę nie wiedział gdzie się znajduje. Przez jego
twarz przemknął cień bólu, ale zapanował nad sobą, by uniknąć niewygodnych
pytań.
Od dłuższej
chwili Alexander przyglądał się uważnie Williamowi. Niepokoił go wyraz jego
twarzy, na której przez chwile odmalował się tak wielki ból, że Alex poczuł się
przez chwile tak jakby sam tego doświadczył. Patrząc na tego kruchego mężczyznę
uświadomił sobie, że pokochał go całym sercem, że zrobi co tylko w jego mocy by
zatrzymać go przy sobie, najlepiej już na zawsze. Postanowił sobie, że będzie
dzisiaj jeszcze uważniej obserwował Willa i kiedy to się powtórzy z pewnością z
nim o tym porozmawia.
Śniadanie wszyscy
zjedli naprawdę w szybkim tempie, nie wdając się w zbyt długie rozmowy. Kiedy
wszystko zostało sprzątnięte ze stołu, ku wielkiej radości szczególnie Eileen
przenieśli sie do salonu, by usiąść wygodnie w pobliżu choinki i oczekiwać na
rozdawanie prezentów.
- Dlaczego ja nie jestem najmłodsza? - oburzyła się Eileen,
wtedy mogłabym rozdawać prezenty - powiedziała próbując przeszkodzić Samowi w
dojściu do kominka.
Cała rodzina roześmiała się głośno, od kilku lat Eileen
zadawała podobne pytanie i za każdym razem oburzenie mijało jej wtedy kiedy
otrzymywała swoje prezenty.
- El! - powiedział Sam uśmiechając się złośliwie. - Jak
grzecznie usiądziesz to może nie dostaniesz swoich prezentów na końcu. Eileen
od razu posłusznie usiadła na swoim miejscu niewinnie patrząc na Sama. Wszyscy
znowu wybuchnęli śmiechem.
Sam najpierw rozdał wszystkim mniejsze prezenty w postaci
skarpet wypełnionych słodyczami.
- Will, pomożesz mi? - zapytał Samuel uśmiechając się do
niego.
Rozdawanie
prezentów było dla każdego ogromnym wyróżnieniem, Will poczuł pod powiekami łzy
ze wzruszenia, że został potraktowany jak członek rodziny i to nie byle jaki,
tylko ktoś dla nich ważny. Było to bardzo przyjemne, kiedy krążyli po salonie
rozdając upominki i patrząc jak wszyscy z niecierpliwością oczekują momentu
kiedy będą mogli je otworzyć. Will zauważył, że i on otrzymał kilka paczek,
czego w ogóle się nie spodziewał. Kiedy każdy miał już obok siebie stos
prezentów Sam zarządził wspólne otwieranie.
Alice
otrzymała naszyjnik i kolczyki ozdobione ametystami, miękki szal podkreślający
kolor jej oczu oraz pięć książek w tym dwie kucharskie i trzy ze wzorami do
wyszywania. Thomas z kolei był bardzo zadowolony z ciepłych rękawiczek jak i z
zestawu płyt z filmami wszech czasów oraz pięknymi spinkami do mankietów.
Eileen była uszczęśliwiona z kolczyków które otrzymała, dostała też książkę
"Nietuzinkowe stylizacje włosów i makijażu oraz szykowną torebkę od
Hermesa. Kathleen tak bardzo spodobała się klamra do włosów, że natychmiast
zrobiła z niej odpowiedni użytek. Niezwykle ucieszył ją luksusowy weekend w Spa
oraz półroczny karnet do teatru. Will natomiast otrzymał zestaw książek o
architekturze, dekoracji i ogrodach, czapkę, szalik oraz rękawiczki i sweter.
Sweter był wykonany z miękkiego kaszmiru w kolorze głębokiej zieleni. Bez
wahania założył go na siebie wywołując na twarzach zebranych uśmiech. Sam
otrzymał antologię muzyki rockowej, książki do programowania, nowy tablet oraz
zegarek. Alex z kolei otrzymał eleganckie pióro, nowy aparat fotograficzny oraz
albumy ze zdjęciami makrofotograficznymi.
Spędzili
wszyscy cudowny poranek na cichych rozmowach przy herbacie i świątecznych
pierniczkach. Potem Thomas zaproponował, żeby zagrali w scrabble. pomysł został
przyjęty z ogromnym entuzjazmem. Bawili się znakomicie, wymyślając
najdziwniejsze wyrazy i twierdząc, że są one na pewno obecne w użyciu i
słowniku. Ich pies miał sporo zabawy z porozrzucanym po całym salonie papierze
prezentowym oraz wstążkach. Bawił się nimi zawzięcie i nie miał zamiaru
przestać z czego wszyscy śmiali się radośnie.
Will
patrząc na ich wszystkich uśmiechnięte twarze znowu poczuł przejmujący go na
wskroś smutek i ból, że to ostatni dzień z nimi, że potem znowu będzie wiódł
swoje puste i samotne życie. Pod jego powiekami znowu zebrały się gorące łzy.
Nie wiedział jak sobie poradzi z brakiem kontaktu szczególnie z Alexandrem, to
było ponad jego siły.
Znowu
przyglądał się Williamowi, łapał się na tym, że patrzy na niego bardzo często.
Znowu widział na jego twarzy smutek i cierpienie, a to było dla niego nie do
zniesienia.
- Will? - zapytał zaniepokojony Alex. - Mogę cię prosić na
chwilę? - dodał, wstając z krzesła i kiwając głową w stronę schodów na górę.
Zagubiony
we własnych myślach bezwiednie skinął głową i niczym automat poszedł za
Alexandrem na górę. Kiedy weszli do pokoju, ciemnowłosy wskazał mu żeby usiadł
na łóżku. Sam usiadł obok wzdychając, odgarniając włosy z czoła.
- Co się dzieje? Jesteś dzisiaj strasznie wycofany,
dlaczego?
- Alex ja wiem, że jutro wszyscy wrócą do pracy i normalnego
życia. Ja tylko. Tylko chciałem zapytać czy. Czy jeśli to możliwe. Czy będziemy
mogli utrzymać nasz kontakt? Chociaż czasami. Co jakiś czas. - Mówił, a po jego
twarzy zaczęły płynąć łzy. Jego twarz wyrażała to wszystko czego tak bardzo się
bał w tej chwili, odrzucenia.
- Och kochanie - powiedział miękko Alex przyciągając go do
kojącego i ciepłego uścisku. - Oczywiście, że będziemy w stałym kontakcie, nie
wyobrażam sobie żeby było inaczej. W ogóle nie wiem dlaczego pomyślałeś, że
mógłbym tak po prostu zrezygnować z kontaktów z tobą? To niemożliwe. -
Uśmiechnął się do niego ciepło. Przez chwilę niebieskooki miał ochotę
powiedzieć mężczyźnie co do niego czuje, ale ostatecznie nie zrobił tego.
Było mu tak
dobrze w jego ramionach, czuł się o wiele lepiej ze świadomością, że Alexander
chce utrzymywać z nim kontakt. Wtulił się mocniej w jego ramiona, wdychając
jego cudowny zapach. Alex złożył na jego ustach delikatny pocałunek. Will
natychmiast go odwzajemnił czując fale ciepła przepływające przez jego ciało.
Rozchylił usta, by wpuścić jego język do środka, a kiedy ich języki otarły się
o siebie jęknął z rozkoszy. Całowali się coraz bardziej namiętnie, co jakiś
czas podgryzając swoje wargi, a kiedy Alexander zassał skórę na jego szyi Will
jęknął przeciągle. Oderwali się od siebie zadyszani i zarumienieni.
- Skarbie, musimy wstać - powiedział niechętnie Alex.
Wiedział, że gdyby posunęli sie dalej nie skończyłoby się tylko na pocałunkach.
Po raz ostatni musnął wargami jego usta, po czym wstał powoli i powiedział:
- Chcesz pójść ze mną na spacer? - zapytał.
Serce Willa
zadrżało z radości na najpierw kochanie, a teraz skarbie wypowiedziane tym
ciepłym głosem. Uspokojony słowami Alexandra postanowił cieszyć się każdą
spędzoną chwilą z całą rodziną Whitemanów.
Wyrywając się z zamyślenia, odpowiedział mu:
- Chętnie. - Wstał z łóżka i po chwili zeszli na dół. W holu
założyli kurtki i buty, czapki, szaliki oraz rękawiczki i wyszli na świeże
powietrze.
Czapka,
szalik i rękawiczki okazały się idealne, gdyż na dworze było mroźno. Ich spacer
był bardzo udany, podziwiali świąteczne dekoracje zarówno miasta jak i mijanych
domów, ale mieli też trochę czasu by pobyć ze sobą, porozmawiać i tym samym,
zbliżyć się do siebie.
Do domu
wrócili dwie godziny później uśmiechnięci, z czerwonymi nosami i zaróżowionymi
twarzami od mrozu.
W kuchni
przygotowali sobie ogromne kubki gorącego kakao i przenieśli się z nimi do
salonu. Alex znalazł duży miękki koc i kiedy ułożyli się razem na kanapie okrył
ich szczelnie. Reszta rodziny przyglądała im się z porozumiewawczymi
uśmieszkami.
Willowi
było tak dobrze i przyjemnie obok Alexa, leżał przytulony do niego i dobrze mu
było, tak po prostu. Kiedy wypił swoje kakao, przytulił się mocniej do
Alexandra i nawet nie wiedział kiedy zapadł w spokojny sen.
- Och, - wyglądacie uroczo - powiedziała cicho Kathleen.
Ciemnowłosy
ostrożnie ułożył Willa na kanapie, podkładając mu pod głowę poduszkę, potem
upewnił się, że jest szczelnie okryty kocem. pochylił się nad nim i pocałował
go delikatnie, odgarniając mu kilka zabłąkanych kosmyków włosów z twarzy.
Usiadł w
jednym z miękkich foteli co jakiś czas patrząc na Willa. Kiedy spał wyglądał
bardzo spokojnie i tak niewinnie, wzbudzał w nim jeszcze więcej ciepłych uczuć
niż do tej pory. Otworzył album ze zdjęciami makrofotograficznymi i zagłębił
się w ich oglądaniu, przestając na cokolwiek zwracać uwagę.
Kathleen
razem z Alice znowu zniknęły w kuchni, by zająć się przygotowaniami do lunchu.
Po nim i tak musiały tam zostać, by dokończyć przygotowania do świątecznego
obiadu, który był punktem kulminacyjnym obchodzonych świąt bożego narodzenia.
Kiedy Alex był w połowie oglądania albumu do salonu zajrzała
Kath.
- Chodźcie wszyscy na lunch, a ty Alex obudź Willa -
powiedziała patrząc na niego porozumiewawczo. Ciemnowłosy zarumienił się
widocznie, co nie zdarzało mu się właściwie Wcale. Kiedy szli do kuchni
usłyszał kilka cichych śmiechów. Prychnął pod nosem rozbawiony i kiedy upewnił
się, że w salonie są sami przykucnął przy kanapie, na której nadal smacznie spał
William.
- Will, obudź się - powiedział cicho, delikatnie dotykając
jego ramienia, a kiedy to nie pomogło, pochylił się nad nim i pocałował go w
usta. Pocałunek był miękki i delikatny, a jednocześnie stanowczy. Will otworzył
oczy i przyciągnął go do siebie tak, że Alex opierał się o niego. - Musisz
wstać, lunch jest już gotowy.
Chłopak mruknął coś niezrozumiale, po chwili jednak odsunął
się od Alexandra by mogli wstać.
Lunch jak zawsze był doskonały. Tym razem na stole pojawiła
się zupa cebulowa, kanapki i sałatka z kurczakiem.
Po
skończonym posiłku tradycyjnie wszyscy przeszli do salonu. Will ułożył się
wygodnie w dużym fotelu i zaczął czytać jedną z książek, które otrzymał. Wybrał
dotyczącą ogrodów. Bardzo zainteresowały go najnowsze trendy w tej dziedzinie.
Po
osiemnastej zaczęli przygotowywać się do uroczystego świątecznego obiadu. Will
ubrał się w najlepsze ubrania jakie miał, do tego założył sweter, który dostał
tego ranka.
Tym razem
posiłek jedli w jadalni świątecznie przystrojonej girlandami i światełkami.
Stół nakryty był białym obrusem, stał na nim okazały stroik przystrojony
gałązkami ostrokrzewu. Na stole stała rodzinna porcelana używana wyłącznie
podczas szczególnie ważnych uroczystości. Chwilę później do jadalni weszła
Alice ubrana w elegancki kostium i ustawiła na środku stołu półmisek z
upieczonym indykiem.
Kiedy
wszyscy byli już obecni, Thomas pokroił indyka z farszem. Na stole pojawiły się
również sałatka z zielonej fasolki oraz pieczone warzywa. Przy stole panowała
ciepła i rodzinna atmosfera. Rozmawiali o wszystkim śmiejąc się i żartując. Na
deser Alice podała sok bakaliowy, sernik oraz przepyszne eggnog.
Kiedy
wszyscy pomogli posprzątać po uroczystym obiedzie przenieśli sie do salonu, by
wspólnie śpiewać kolędy. Wychodziło im to całkiem dobrze, bawili się przy tym
doskonale. Spędzili wspaniały wieczór w pełnej miłości i ciepła atmosferze.
Will leżał na kanapie przytulony do
Alexa. W salonie byli sami, cały dom pogrążony był w ciszy.
- Wiesz, to były najlepsze święta w moim życiu, to, że wtedy
spotkałem ciebie, to było dla mnie jak uśmiech losu. - Powiedział cicho.
- Will kochanie, nie potrafię już dłużej tego ukrywać,
kocham cię, tak bardzo cię kocham, że trudno mi to wyrazić słowami - powiedział
miękko patrząc mu prosto w oczy. - Och, Alex. - Ja też Cię kocham, tak bardzo,
jesteś dla mnie wszystkim czego kiedykolwiek pragnąłem - powiedział patrząc na
niego z miłością. Ich usta spotkały się w gorącym i pełnym namiętności
pocałunku.
Tej nocy
jak pragnął tego William dzielili ze sobą wszystko, duszę i ciało. Byli
szczęśliwi i spełnieni. Will wiedział, że od teraz jego życie będzie o wiele
lepsze i to dzięki Alexandrowi, który pojawił się w nim niczym uśmiech losu
dając mu to wszystko czego tak bardzo pragnął. Rodzinę, miłość i akceptację,
czyli po prostu szczęście.
Koniec.
Słodkie jak świąteczne ciasto;-)
OdpowiedzUsuńHej :)
UsuńCiasta świąteczne zazwyczaj są pyszne, nawet jeśli bywają słodkie. Dziękujemy za komentarz :)
Ohhh... takie urocze! *^* <3 tyle słodyczy w jednym opowiadaniu <3
OdpowiedzUsuńHej :)
UsuńTakie właśnie miało być to opowiadanie, pełne słodkości i ciepła. Dziękujemy za komentarz.
Jej to było mega bardzo fajnie się czytało. Mam nadzieję że te opowiadania będą się częściej pojawiały bo piszecie naprawdę świetnie. I czy tu czasem nie były kiedyś jakieś inne historie? Coś mi się kojarzy ale nie jestem pewna
OdpowiedzUsuńByły! I były takie cudowne :c a teraz ich nie ma :c ;C
UsuńAle te również są fajne ^-^
hej, dziękujemy za komentarz, każdy jest naprawdę ogromną motywacją! cieszę się, że opowiadanie się podobało :)
Usuńco do starych tekstów - były na blogu o tym samym tytule, ale na wordpressie. w chwili obecnej nie są dostępne ani tam, ani tutaj, bo przypominają mi o koszmarnym okresie, w którym borykałam się z anoreksją i po prostu nie chcę do nich wracać (na chwilę obecną). poza tym, piszę teraz z inną osobą :)
ściskam! :3
oohh ok w takim razie nic nie pozostaje jak życzyć zdrowia i dużo weny. Z niecierpliwością będę czekać na koleje xoxo
UsuńKiedy pojawi się coś nowego??
OdpowiedzUsuńHej :)
UsuńNie mam pojęcia kiedy pojawi się cokolwiek nowego, mamy zaczęte opowiadanie, ale w najbliższym czasie nie zanosi się na to, że zostanie zakończone. W ogóle na razie nie piszemy, może w najbliższym czasie coś zmieni się na lepsze.
Pozdrawiam
Kaela Mensha