niedziela, 27 listopada 2016

Findlove.com



            Była dopiero pierwsza połowa grudnia, a na dworze było zimno, tak jakby był co najmniej styczeń. Brian otulił się szczelniej grubym płaszczem, naciągnął mocniej na głowę czapkę i ruszył szybkim krokiem w stronę miejsca swojej pracy.
            Praca księgowego to nie było to co chciał robić przez całe życie, ale mając 29 lat wiedział, że to o czym marzy raczej się nie spełni. Wiedział, że potrafi śpiewać, jednak był zbyt nieśmiały by cokolwiek z tym zrobić. W holu biurowca przywitał się skinieniem głowy z kilkoma kolegami i koleżankami po czym zniknął w swoim gabinecie. Mimo swojej nieśmiałości udało mu się zostać zastępcą głównego księgowego w firmie. Nie zgodził się na sekretarkę z czego był zadowolony, bo przynajmniej miał nad wszystkim kontrolę. Odwiesił płaszcz w szafie, nastawił ekspres do kawy po czym uruchomił laptopa.
Zanim zabrał się do pracy sprawdził jeszcze swoją skrzynkę mailową. Ze zdziwieniem zauważył, że ma kilkanaście nowych wiadomości. Po chwili jednak przypomniał sobie dlaczego. Jego "wspaniała" siostra w przypływie swojej troski zarejestrowała go na portalu randkowym. On oczywiście by nigdy tego nie zrobił, ponieważ wcale nie potrzebował ani partnera ani kogokolwiek innego w swoim poukładanym życiu. Prawda była też taka, że Brian miał sporo kompleksów i to utrudniało mu relacje między ludźmi, szczególnie kiedy wykraczały poza przyjacielskie czy koleżeńskie. Nie lubił tego, że jest niski, że ma delikatne, a wręcz kobiece rysy twarzy. Do tego jeszcze jego cholerne włosy były jasne jak cholerny len. Jedyne co akceptował w swoim ciele to oczy, bo przynajmniej one miały przyjemny dla oka kolor.
Dobrze chociaż, że nie nawypisywała głupot w moim profilu i ogłoszeniu. - pomyślał z irytacją wstając i nalewając sobie do dużego kubka kawy. Usiadł z nią przy biurku i zaczął otwierać wiadomości.
Większość z nich od razu usunął, na inne odpowiedział, że nie jest zainteresowany i kiedy miał już wyjść ze skrzynki przyszła kolejna wiadomość.
Otworzył ją i zaczął czytać.
"Cześć!
Zdaję sobie sprawę z tego, że dostałeś zapewne mnóstwo wiadomości i mnóstwo propozycji, mniej, lub bardziej bezczelnych od osób, które nawet nie zadały sobie trudu, by przejrzeć Twój profil. Jesteś pięknym mężczyzną - nie dziwi mnie to. Napisałeś, że lubisz oglądać babskie filmy, uważam że to urocze. Może kiedyś obejrzymy jakiś razem, byleby to nie był wyciskacz łez. Tymczasem zaprosiłbym Cię na gorącą czekoladę, jeśli byś zechciał się ze mną spotkać. Na Thornleight Drive jest miła kawiarnia, lubię tam przychodzić po pracy. Podaj termin, który by Ci odpowiadał, a spróbuję się dostosować.
Pozdrawiam i życzę miłego dnia,
Jake."

Brian przeczytał wiadomość kilka razy po czym nie zastanawiając się dłużej obejrzał sobie profil mężczyzny. Jego uroda była oszałamiająca. Był zaskoczony, że Jake napisał mu, że jest piękny. W jego sercu zapaliła się mała iskierka nadziei, że może coś zmieni się wreszcie w jego życiu. W głębi duszy pragnął mieć partnera być szczęśliwym, tak po prostu, jednak wszystkie niepowodzenia skutecznie niszczyły jego marzenia.
Otworzył okno wiadomości i zaczął pisać.
„Cześć,
Dziękuję za zainteresowanie moją osobą. Czasami lubię obejrzeć jakiś wyciskacz łez, ale niezbyt często.
Spotkam się z Tobą w kawiarni o której mówiłeś. Czy osiemnasta Ci odpowiada?
Pozdrawiam,
Brian.”
Słyszał o tej kawiarni, a że kochał czekoladę w każdej postaci, to nie mógł doczekać się wypróbowania jej w nowym miejscu.

"Cześć,
Dziękuję za wiadomość, osiemnasta będzie jak najbardziej w porządku. Zarezerwuję stolik na nazwisko Woodfield.  Zostawiam Ci również mój numer telefonu 44 7792 765091.
Pozdrawiam i życzę miłego dnia,
Jake."
Ciemnowłosy mężczyzna zdjął z nosa okulary i potarł oczy. Uśmiechnął się zamykając laptopa i od razu zadzwonił do ulubionej kawiarni zarezerwować stolik. Cieszył się na spotkanie z Brianem, jego opis był szczery i prosty, a sam mężczyzna intrygujący. Miał naprawdę piękne oczy, takie jasne i przenikliwe. Podobały mu się też jego kobiece rysy, to było w pewnym sensie urocze. Niestety nie miał więcej czasu, by zachwycać się urodą jego randki, gdyż drzwi do jego gabinetu nagle się otworzyły, a niska brunetka z włosami splecionymi w warkocz, wpadła o środka.
- Doktorze, jest pan potrzebny na bloku B, teraz!
- Dobrze, już idę - powiedział wstając i chwytając swój fartuch.
To by było na tyle, czas wrócić do normalności... - pomyślał biegnąc korytarzem.

            Brian natomiast wpisał sobie numer telefonu Jake'a do kontaktów i zabrał się do pracy. Połowa grudnia dla księgowości w firmach była trudna, ponieważ wiązało się to z rocznymi bilansami i rozliczaniem firm, a większość ludzi jak zawsze robiła to na ostatnią chwilę oczekując efektu końcowego na wczoraj.
            Jego pracownicy byli dzisiaj wyjątkowo irytujący, do tego stopnia, że w kilku dosadnych słowach musiał wytłumaczyć co powinni robić i w jaki sposób. Z tego wszystkiego nie miał czasu żeby zjeść w spokoju lunch, musiał zadowolić się kanapką i to jeszcze w szybkim tempie, bo terminy goniły. Efekt tego wszystkiego był taki, że z pracy wyszedł później niż zwykle i do kawiarni wszedł punktualnie o osiemnastej, a chciał być wcześniej.
            Zatopiony w myślach Jake wpatrywał się w filiżankę mocnej, czarnej kawy, nie mogąc się zmusić, by podnieść ją do ust. Pochylony, z łokciami na stoliku, opierał się na nim całym ciężarem ciała, w ogóle nie starając się ukryć zmęczenia i zniechęcenia. Trącał palcem brzeg filiżanki i obserwował kręgi tworzące się na powierzchni kawy. Nie zauważył nawet wchodzącego Briana, dopóki ten nie stanął przy stoliku przyprowadzony przez kelnerkę. Chciał być szarmancki, wypatrywać jego przyjścia, odsunąć mu krzesło i oczarować uśmiechem, na który w tym momencie nie mógł się zdobyć.
- Hej - wymamrotał, podnosząc się ociężale.
- Cześć - powiedział cicho Brian wyciągając do niego rękę. Czuł się nieswojo. Jake w niczym nie przypominał mężczyzny ze zdjęcia jakie widział na jego profilu. Nie oceniał ludzi, ale widać było, że stojący przed nim mężczyzna wolałby być na pewno w innym miejscu, nie tutaj.
Spojrzał za okno i ze strachem zauważył, że niebo przykryły ciężkie chmury, które nie zwiastowały niczego dobrego.
- Trudny dzień? - zapytał.
- Niestety tak. - Wymusił uśmiech i uścisnął wyciągniętą rękę. - Mam nadzieję, że chociaż u ciebie lepiej? Wybacz, że już zamówiłem - powiedział wskazując na swoją nietkniętą kawę. - Pewnie i tak jest już zimna...
- Pozwolisz, że usiądę? - zapytał, a kiedy uzyskał skinienie głowy Jake'a usiadł naprzeciw niego. - No cóż, niestety mój dzień także nie należał do łatwych - powiedział z westchnieniem.
Chwile później przy ich stoliku pojawiła się kelnerka i Brian rzecz jasna zamówił czekoladę na gorąco. Z niepokojem spojrzał za okno, zauważając, że chmury są coraz gęstsze i cięższe. Jake podążył za jego spojrzeniem i głęboko westchnął. Czuł, że wszystko układa się źle.
- Gdzie pracujesz? - spytał, znowu trącając swoją filiżankę. Tym razem odrobinę za mocno i trochę kawy wylało się na biały spodeczek.
- Jestem księgowym - powiedział jasnowłosy z niewyjaśnionego dla niego powodu czując się jeszcze bardziej niepewnie niż zwykle. Przy tym facecie czuł się jak szara, brzydka mysz. Zawstydzony spuścił wzrok na swoje splecione na stoliku dłonie.
- A ty, gdzie pracujesz? - zapytał niepewnie.
- Uhm, jestem lekarzem. Kardiochirurgiem - doprecyzował cicho.
Brian skinął głową nie potrafiąc wydusić z siebie żadnego słowa. On był tylko zwykłym, nudnym księgowym. A Jake? Jego zawód miał o wiele większe znaczenie, on nie ratował ludzi. Zmusił się jednak do dalszej rozmowy, wiedząc i tak, że nic z tego nie wyjdzie.
Spojrzał za okno i z przerażeniem zauważył, że zaczął padać śnieg. Jeszcze nigdy nie widział, by pogoda zmieniła się tak szybko i by padało tak mocno.
- Jake, musimy stąd jak najszybciej wyjść - powiedział. - Za oknem jest śnieżyca, miała być dopiero jutro, ale jest dzisiaj.
- Cholera! - Jake zerwał się z miejsca, podążając za Brianem i w pośpiechu wygrzebując kluczyki z kieszeni. Dopiero kiedy wypadł na zewnątrz zorientował się, że nie zdąży dojechać do domu, miał do przejechania pół miasta. Zaklął szpetnie i odwrócił się z powrotem do wejścia do kawiarni. Będzie musiał w niej zostać.
- Gdzie mieszkasz? - zapytał rzeczowo jasnooki.
- Na Percival Road, to po drugiej stronie miasta, nie zdążę dojechać, zanim burza na dobre się rozpęta.
- W takim razie zabieram cię do siebie, nie zostaniesz w tej kawiarni tak długo - powiedział otwierając swojego czarnego Range Rovera. - No szybko, wsiadaj! Nie mamy czasu.
Jake nie myśląc wiele otworzył drzwi po drugiej stronie i wsiadł do samochodu.
- Mieszkasz blisko?
- Tuż przy parku Green Road, piętnaście minut i będziemy na miejscu. Mam zapasy na co najmniej tydzień i agregat do prądu, bo w innym przypadku ogrzewanie by nie działało - mówił jadąc w stronę dzielnicy willowej.
            Zatrzymali się przed dość dużym domem, otoczonym niewielkim, zasypanym w tej chwili śniegiem, ogrodem. Brian wjechał do garażu, a za nimi automatycznie zamknęły się drzwi odgradzając ich od tej koszmarnej pogody.
Jake powoli wysiadł z samochodu i rozejrzał się. Szczerze mówiąc nie spodziewał się, że jego towarzysz mieszka w takiej dzielnicy.
- Skoro spotkanie w kawiarni trochę nam nie wyszło, może zrobisz nam kawy i pogadamy? - spytał uśmiechając się lekko. W końcu był tu uwięziony przez Bóg wie ile.
- Proszę bardzo, zapraszam - powiedział otwierając drzwi. Korytarz był niewielki, dalej prowadziły schody. - Tutaj mam pralnię, piwnicę, pomieszczenie, które teraz przydało mi się na zapasy.
Jake rozglądał się ciekawie po wnętrzu. Było zaskakująco przytulnie. Poczuł się jakby był w domu.
Podążał dalej prowadzony przez gospodarza, aż weszli do dużej i jasnej kuchni. Była nowoczesna, a jednocześnie urządzona w ciepłych barwach.
- Usiądź - powiedział Brian wskazując mu miejsce przy stole. - Jesteś może głodny? - zapytał włączając ekspres do kawy.
- Bardzo ładnie mieszkasz. - W głosie Jake'a brzmiał podziw. Usiadł przy stole, przesuwając dłońmi po lakierowanym, czystym drewnie. - Byłbym wdzięczny za kawę i coś do zjedzenia. Nie miałem nic w ustach od ósmej - przyznał pocierając z zakłopotaniem ramiona.
- Dziękuję. - Brian zarumienił się lekko słysząc uznanie w głosie towarzysza. - Mam sałatkę grecką, a do tego będzie zapiekanka z mięsem i warzywami, wszystko jest przygotowane, wstawię do piekarnika i za pół godziny będzie jedzenie - powiedział uwijając się by wszystko możliwie szybko przygotować.
Postawił przed nim filiżankę kawy, sam siadając naprzeciw niego.
- Dziękuję. - Jake uśmiechnął się z wdzięcznością. - Przepraszam, że tak zwaliłem ci się na głowę i przepraszam za tamto w kawiarni, po prostu mam ciężki dzień. - Westchnął zmęczony, przeczesując dłonią włosy.
- No cóż, siła wyższa, z pogodą, a raczej jej brakiem nie wygramy. - Zaśmiał się cicho. Po chwili spoważniał jednak i odezwał się: - Mówiłeś, że miałeś ciężki dzień, co się stało? - zapytał łagodnie.
- Eh... - Trochę bezradnym gestem przejechał po twarzy. Do końca nie wiedział co z nimi zrobić, więc splótł je na stole. - Po prostu... Mieliśmy ciężki przypadek. Operowaliśmy już którąś godzinę i nagle utworzył się zator i... - wzruszył ramionami - nic nie mogliśmy zrobić. Czasem tak bywa... Nie winię się. Zastanawia mnie tylko czy zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, by mu pomóc, uratować... - Zamrugał zaskoczony, nagle zapiekły go oczy.
            Brian pod wpływem impulsu, delikatnie objął dłonie mężczyzny spoczywające na stole i ścisnął je by dodać mu otuchy, pocieszyć. Jego dłonie wydały mu się przy tych Jake'a takie maleńkie.
- Jestem przekonany, że zrobiliście wszystko co było w waszej mocy, by pomóc temu człowiekowi. Nie powiem ci, żebyś o tym nie myślał, bo wiem, że tak nie będzie, postaraj się tego nie roztrząsać i nie analizować, bo odbije się to na twoim zdrowiu, a tego byś z pewnością nie chciał - powiedział uśmiechając się nieśmiało.
Jake odwzajemnił lekko uścisk.
- To czasami wraca. Znaczy, to nie tak, że to była pierwsza... śmierć, z którą się zetknąłem. Jestem lekarzem, to moje ryzyko zawodowe. - Spróbował zażartować. Pogładził kciukiem dłoń Briana. - Czasami zastanawiam się kim oni byli, gdzie pracowali, czy byli dobrymi ludźmi? Czy ktoś czekał na nich w domu? Czy mieli przyjaciół? - Potrząsnął głową. - Wybacz, znowu uaktywnia mi się syndrom myślenia u samotnego mężczyzny.
- No to mój dzień, zdecydowanie nie był taki najgorszy - powiedział jasnowłosy. Rzadko kiedy wpadam w złość, ale dzisiaj kilku moich pracowników po raz pierwszy zobaczyło mnie krzyczącego na innych, efekt ich pracy był taki, że musiałem poprawiać ich bilans roczny, bo termin był właśnie na dzisiaj.
W tym momencie zapiszczał piekarnik informując o tym, że zapiekanka jest gotowa. Brian bardzo niechętnie delikatnie wysunął swoje dłonie, by wstać i dokończyć przygotowywanie posiłku.
Zjedli w komfortowej ciszy.
- Czy zmieścisz jeszcze deser?  Mam tiramisu, sam zrobiłem - powiedział Brian. Z niewyjaśnionego dla niego powodu, bardzo chciał żeby Jake'owi smakowało wszystko to co przygotował. Zarumienił się po czubki uszu myśląc o tym wszystkim.
- Nigdy nie pogardzę deserem! - Wycelował w niego widelcem. - Kawę piję mocną i gorzką, ale uwielbiam słodycze. - Nieświadomie oblizał usta na widok wyciągniętego z lodówki ciasta. - Zawsze mam w gabinecie tabliczkę czekolady - przyznał.
- Och. - Brian zarumienił się jeszcze bardziej jeśli to w ogóle możliwe. - Też mam zawsze w swoim gabinecie tabliczkę czekolady - powiedział podając mu talerzyk pełen deseru. - Może przejdziemy do salonu? Tam jest wygodna kanapa, będziesz mógł się na niej położyć i odpocząć - powiedział z troską. Zastanawiał się co się z nim do cholery dzieje. Martwi się o prawie obcego faceta.
Punktem centralnym salonu poza dużą miękką kanapą oraz wygodnymi fotelami był fortepian.
- Grasz? - spytał Jake niemal natychmiast, gdy tylko jego spojrzenie padło na instrument. Wsadził do ust łyżeczkę pełną słodyczy, mrucząc z uznaniem. - Idealne - wymruczał z pełnymi ustami.
- Tak, trochę - powiedział mężczyzna z zakłopotaniem bawiąc się rąbkiem swetra.
- Zagrasz dla mnie kiedyś? - zapytał, kiedy już przełknął. - Zawsze chciałem nauczyć się grać, ale rodzicom to nie odpowiadało. Miałem iść na prawo, poślubić piękną kobietę i spłodzić syna, który mógłby przejąć kancelarię. - Prychnął. - Pamiętam, że zrobili mi wielką awanturę, gdy dowiedzieli się, że wybrałem medycynę. Później chyba przywykli to tej myśli. Kontakt urwał nam się, gdy przedstawiłem im swojego pierwszego chłopaka... - Usiadł na kanapie kładąc talerzyk na kolanach i nabierając kolejną porcję ciasta.
- Moi rodzice kibicowali mi we wszystkim. Nie przeszkadzało im to, że jestem gejem, mimo, że ojciec jest szefem agencji reklamowej, a mama architektem krajobrazu. Ukończyłem szkołę muzyczną pierwszego i drugiego stopnia, ale po liceum, cóż, byłem zbyt nieśmiały by kontynuować naukę w konserwatorium, tym bardziej, że nie byłby to fortepian, tylko śpiew. Co do twojego pytania, hm, kto wie, może kiedyś? - Uśmiechnął się zadziornie.
- Zazdroszczę, że mogłeś spełniać swoje marzenia - powiedział wpatrując się w tiramisu na swoich kolanach. Kiedy znowu uniósł wzrok, w jego oczach tańczyły iskierki. - Skrywasz jeszcze jakieś talenty? Oprócz bycia niesamowicie uroczym.
- J-Ja, nie, nie mam innych talentów. - Czekoladowooki z przerażeniem zauważył, że zawstydził się jeszcze bardziej, a szkarłatny rumieniec przy tym mężczyźnie zagości na jego twarzy chyba na stałe.
- Przyniosę Ci koc. - Położył na stoliku obok kanapy pilot od telewizora. - Ja w tym czasie posprzątam po kolacji i zajmę się ogrzewaniem, bo zamarzniemy. Brian wyszedł szybko z salonu wracając po chwili z dużym i miękkim kocem.
- Dziękuję. - Jake złapał jego nadgarstek, gdy ten odkładał pled na kanapę. - Naprawdę. Nie musisz się aż tak starać. Po prostu... Usiądźmy i pogadajmy? Spróbujmy się poznać? - Uśmiechnął się lekko.
- Wiem. - Brian uśmiechnął się nieśmiało. - Ale chcę żebyś czuł się tu dobrze i komfortowo przez te, zapewne, kilka najbliższych dni. Pójdę włączyć to ogrzewanie i za chwilę wracam - powiedział delikatnie wyswobadzając swój nadgarstek z uścisku dłoni Jake'a. Kiedy schodził do piwnicy, bezwiednie pogładził miejsce gdzie trzymała go ta silna ręka. Nie mógł się teraz rozproszyć, bo wyjdzie na napalonego nastolatka, którym dawno już nie był.
Wracając do salonu wstąpił jeszcze do kuchni gdzie przygotował dwie herbaty, cukier i ciasteczka. Postawił to na tacy, wrócił do salonu i postawił na stoliku do kawy.
- Przygotowałem dla nas herbatę, nie wiem jaką lubisz, dlatego wybrałem zwykłą, czarną - powiedział siadając na kanapie obok swojego gościa.
- Jeśli jest gorzka, to wypiję każdą. - Jake posłał mu pokrzepiający uśmiech, już zawinięty w koc. Czuł się tutaj wyjątkowo rozluźniony i, o dziwo, w ogóle nie myślał o pracy. Chwycił kubek z ciepłą herbatą. - Sam urządzałeś mieszkanie? - spytał zaciekawiony.
- Tak, można powiedzieć, że to moje hobby. - Brian uśmiechnął się lekko. - W mojej rodzinie było wiele chętnych osób, żeby mi pomóc, jednak ja wolałem urządzić wszystko sam. Później jeśli będziesz miał ochotę, pokaże Ci resztę - powiedział biorąc w dłonie swój kubek z herbatą. - A ty, co lubisz robić w czasie wolnym od pracy? - zapytał ciekaw jego odpowiedzi.
- Wow, masz niesamowity talent i gust. - Upił łyk herbaty. - Moje mieszkanie jest bardzo... zimne i bezosobowe. Dlatego nie lubię w nim przebywać, o wiele bardziej wolę swój gabinet w pracy - wyznał. - Do tego stopnia, że brałem coraz więcej nadgodzin, byle tylko nie musieć wracać do domu. Nawet teraz wracam tam tylko wtedy, gdy już nie mam innego wyjścia. - Poprawił się na siedzeniu. - Kiedyś... Zanim zacząłem spędzać życie w pracy, grywałem w golfa.
            Brian ze smutkiem uświadomił sobie, że Jake jest o wiele bardziej samotny niż on. On miał kochającą rodzinę i zawsze mógł liczyć na ich pomoc, wsparcie i akceptację. Niespodziewanie dla niego samego poczuł, że oczy zaczynają go szczypać, czasami nie lubił swojej wrażliwości. Bał się, że za chwilę zrobi z siebie pośmiewisko w oczach tego mężczyzny, a tego za wszelką cenę chciał uniknąć.
- Dziękuję. - Brian uśmiechnął się szeroko. Zawsze chciałem spróbować gry w golfa, ale będąc takim nieśmiałym, cóż nie było to możliwe. Wiesz... - powiedział wahając się przez chwilę. - Jeśli byś chciał, to mógłbym ci pomóc w udekorowaniu mieszkania tak, byś chętniej do niego wracał. - Jasnowłosy mężczyzna zastanawiał się czy właśnie się nie zagalopował, czy nie powiedział zbyt wiele.
- Nie wiem, czy to coś da - przyznał ze smutkiem. - Nie kojarzy mi się już dobrze i chyba najlepiej by było kupić nowe. Ale... nie mam czasu się tym zająć. - Skupił się na swojej herbacie. - Nie wiem, czy będę dobrym nauczycielem, nie grałem już kilka dobrych lat.
Coś ścisnęło Briana za gardło kiedy usłyszał tak wiele smutku w głosie Jake'a. Tak bardzo chciał go przytulić i powiedzieć cokolwiek, by tylko tamten poczuł się lepiej. Wiedział jednak, że to niemożliwe. W tym mężczyźnie było tak wiele bólu i cierpienia, że to było aż bolesne. Poczuł, że oczy zachodzą mu łzami, że jeszcze chwila i się rozpłacze.
- Przykro mi - powiedział jeszcze, zanim spojrzał na towarzysza. Zmarszczył brwi widząc jego zaszklone oczy. - Hej, co się stało? Powiedziałem coś nie tak?
- N-Nie, ja tylko. To tylko moja cholerna wrażliwość, przepraszam - wyszeptał zawstydzony Brian.
- Nie przepraszaj. - Jake położył dłoń na jego policzku i potarł go delikatnie. - To urocze. - Próbował powstrzymać uśmiech, ale zdradziły go kąciki ust.
            Brian poczuł ciepło w miejscu gdzie dotykał go Jake, pozwoliło mu to także na uspokojenie się i powrót do równowagi.
- Może obejrzymy jakiś film? I nie, nie będzie to żaden wyciskacz łez - zaśmiał się cicho. - Myślałem raczej o jakiejś komedii albo filmie akcji.
- To trochę sztampowe, nie sądzisz? - Jake zaśmiał się, zakłopotany zabierając rękę. - Co z prądem? Jeśli nas zasypie, a nam zabraknie prądu przez marnowanie go na film, możemy zamarznąć, bo siądzie ogrzewanie.
- Mam agregat i naprawdę duży zapas paliwa więc spokojnie możemy obejrzeć film. Jestem przygotowany, że wszelkie utrudnienia mogą potrwać kilka dni. Spójrz zresztą za okno i sam zobaczysz, że śnieżyca szaleje naprawdę zjawiskowo.
- Właśnie widzę... - mruknął, patrząc ponuro za okno. - W takim razie dobrze, obejrzyjmy coś, ale zdaję się na ciebie, nie jestem na bieżąco jeśli chodzi o te wszystkie nowości.
            Brian wybrał film, który chciał obejrzeć już jakiś czas temu. Było to połączenie filmu obyczajowego z elementami komediowymi. Wiedział, że to coś innego niż mówił, miał jednak nadzieję, że lekki film rozluźni spiętego Jake'a.
            Wstał, by pójść dla siebie po ciepły koc. Kiedy wrócił ułożył się wygodnie i zwinął na jednym końcu kanapy po czym włączył film.
            Jake, zupełnie się tego nie spodziewając, wciągnął się w fabułę. Oglądali w komfortowej ciszy, czasami tylko wymieniając się poglądami, czy komentarzami. Posiadanie podobnych poglądów w pewnych kwestiach pomagało uniknąć kłótni.
            Kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe Brian przeciągnął się i spojrzał na swojego gościa. Siedział wygodnie uśmiechając się lekko. Widok ten spowodował, że zrobiło mu się ciepło na sercu, bo najwyraźniej Jake się zrelaksował i poczuł się choć trochę lepiej. Spojrzał na zegarek i ze zdziwieniem zobaczył, że jest za kwadrans północ.
- Nie wiem jak ty, ale ja jestem już zmęczony - powiedział wstając z kanapy.
Jake pokiwał głową.
- Tak, to był długi dzień, pełen różnych wrażeń. Chętnie bym już odpoczął.
- W takim razie chodźmy, pokażę Ci twój pokój. - Kiedy wyszli z salonu, weszli schodami na górę i Brian otworzył drzwi na wprost schodów. - Proszę, mam nadzieję, że będzie ci wygodnie, łazienka jest tutaj - wskazał kolejne drzwi wewnątrz pokoju.
- Dziękuję, na pewno będzie, ale... hm. Nie mam nic ze sobą. Mógłbyś pożyczyć mi coś do spania?
- Och, jasne. - Brian przyjrzał mu się przez chwilę. - Jason zostawia tu zawsze sporo rzeczy, macie podobny typ budowy ciała i wzrost, więc na pewno znajdę coś odpowiedniego - powiedział uśmiechając się lekko.
Jason? Jaki Jason do cholery?! - pomyślał Jake, ale nie odezwał się. Coś zimnego spłynęło mu do żołądka. Kolejny koleś, który umawiał się z wieloma facetami, żerując na ich naiwności? Przecież nie wyglądał na takiego! Widać pozory mylą... Zacisnął pięści.
- Jasne, będzie w porządku.
Wychodząc, Brianowi nie umknęło zachowanie Jake'a. W pokoju, który zwykle zajmował jego brat znalazł naprawdę sporo rzeczy. Wybrał pokaźnych rozmiarów stos i wrócił z nim do pokoju, który zajmował jego gość. Położył je na komodzie i skierował się w stronę drzwi.
- Dobrej nocy Jake - powiedział miękko. - Aha, zapomniałbym. - Uśmiechnął się pod nosem. - Jason to mój brat - dokończył wychodząc z pokoju.
- Brat? - zapytał za nim Jake. Pokręcił głową i usiadł na łóżku, zanim po prostu się zaśmiał. Chyba zrobił z siebie kretyna.
            Tej nocy Brian nie zasnął od razu tak jak przewidywał. Owszem, był zmęczony, ale jego myśli wciąż zaprzątał ciemnowłosy mężczyzna. Czuł, że ma on za sobą jakieś trudne doświadczenia, że tłumi w sobie cierpienie i ból. Polubił tego faceta i to tylko po jednym spędzonym z nim wieczorze. Postanowił sobie, że spróbuje postarać się by choć lekki uśmiech gościł na twarzy Jake'a trochę częściej niż do tej pory. Z takim postanowieniem ułożył się wygodniej w miękkiej pościeli i zapadł w spokojny sen. Dla drugiego mężczyzny noc również była spokojna. Po raz pierwszy od kilkunastu lat zasnął spokojnie i nie zerwał się bladym świtem, a obudził go przyjemny zapach z, jak się domyślał, kuchni i pobrzękiwanie talerzy. Pojawił się w niej dopiero kilka minut później, kiedy już przemył twarz i założył coś wygodniejszego. Śnieg wciąż sypał, chociaż opady straciły na intensywności.
- Dzień dobry - powitał go radosny głos Briana. Stawiał on na stole koszyczek z jeszcze ciepłymi bułeczkami, były tam też tosty, jajecznica, sery, wędliny, dżem, świeżo zaparzona kawa i sok.
- Siadaj proszę i się częstuj, bułeczki są maślane- powiedział zajmując miejsce naprzeciw niego.
- Dzień dobry - odpowiedział Jake posłusznie siadając przy stole i drapiąc zarośnięty policzek. - Pierwszy raz od dawna się wyspałem - powiedział z zamyśleniem, sięgając po jedną z bułeczek i nóż. Spojrzał na pieczywo w ręku, a potem przeniósł wzrok na gospodarza. - Skoro za oknem wciąż szaleje śnieg, zakładam, że sam robiłeś te bułeczki?
- Tak, lubię gotować, mieszkając samemu nie jest to już takie przyjemne, teraz kiedy tu jesteś nie robię tego tylko dla siebie - powiedział z uśmiechem.
- Lubisz się zdrowo odżywiać? Ja zwykle kupuję gotowe dania, co jest absurdalne, bo jestem lekarzem. - Zaśmiał się.
- Zdrowo jak zdrowo, lubię po prostu sam przygotowywać posiłki dzięki temu wiem co jem. - Brian nałożył sobie jeszcze trochę jajecznicy i wziął jeszcze tosta. - Masz absorbującą pracę, zapewne wiele razy wracasz z niej zmęczony i nie masz  czasu na gotowanie - powiedział od razu strofując się w myślach, bo pewnie Jake pomyśli, że zachowuje się idiotycznie.
- Trochę w tym racji - przyznał Jake, smarując bułeczkę w dłoni konfiturą. - Ale to jak szukanie wymówek. Gotowe dania są po prostu szybsze i prostsze. - Wzruszył ramionami.
- Może i tak, ale podejrzewam, że gdybym nie lubił gotować to bym tego nie robił, wolałbym spędzać czas zupełnie inaczej, nie tracąc go nad siedzeniem w kuchni. Znając mnie to pewnie grałbym i śpiewał albo czytał zapominając o wszystkim.
- Więc wychodzi na to, że lubię to, co robię, bo inaczej też miałbym czas na gotowanie. - Uśmiechnął się i wgryzł w pieczywo. Zamruczał. - I kocham to, ale czasami czuję się zmęczony - dopowiedział, kiedy już przełknął. - Nie myślałeś nad otworzeniem jakiejś piekarni albo cukierni?
- Wiesz, nie potrafię kierować ludźmi, małym zespołem może tak, ale w cukierni czy jakiejkolwiek innej firmie moja nieśmiałość i brak pewności siebie by mnie zgubiły, obróciłoby to się przeciwko mnie, a nie chcę się rozczarować bardziej niż do tej pory - powiedział patrząc w zamyśleniu za okno. Otrząsnął sie szybko powracając do rozmowy.
- Bardziej niż do tej pory? - spytał ostrożnie. - Więc próbowałeś już kiedyś?
- No cóż, próbowałem, ale nie w cukiernictwie. - Czekoladowooki splótł dłonie na stole i mówił dalej. - Jakieś cztery lata temu znajoma mojej mamy szukała dekoratora wnętrz. Kupiła nowe mieszkanie i chciała je urządzić, jak to określiła, w dobrym guście. Mama powiedziała, że mam do tego talent, zgodziłem się jej pomóc. Po obejrzeniu mieszkania i sporządzeniu pierwszego projektu wszystko było w porządku, ale im dalej, tym bardziej była niezadowolona, to co wcześniej było jej pomysłem przypisywała mnie, mimo, że nigdy nie urządziłbym komuś fioletowej sypialni, a wcześnniej sama taką chciała. Takich sytuacji było coraz więcej. Momentem zwrotnym było to kiedy zobaczyła mnie z wtedy moim chłopakiem jak całował mnie na pożegnanie. Wtedy zaczęło się piekło, groźby, że poinformuje mojego szefa. Wyzywała mnie na każdym kroku i obrażała, a że to była znajoma mojej mamy nie potrafiłem się temu wszystkiemu przeciwstawić. Była dobrze zorientowana w moim i nie tylko moim życiu. Mój ówczesny szef był potwornym homofobem i obawiałem się, że mogę stracić pracę, a wtedy dopiero ją zaczynałem. Kiedy moja mama się o tym dowiedziała, wpadła w szał. Pracowały w jednej firmie i chciała jej po prostu pomóc. Ta kobieta szkalując mnie, chciała zepsuć opinie mojej mamie, co jej się nie udało, bo sama została zwolniona za plagiat. Poza tym moje związki, cóż, delikatnie rzecz ujmując nie były udane. W większości przypadków przeszkadzały im moje rysy twarzy, to, że jestem wrażliwy, ze przejmuję się innymi ludźmi, że zamiast iść do pubu i oglądać mecz wolę czytać książkę albo śpiewać i grać. Po tak wielu rozczarowaniach, człowiek w pewnym momencie naprawdę zaczyna wierzyć, że rzeczywiście jest coś z nim nie tak - dokończył cicho.
            Otworzył się przed obcym w zasadzie człowiekiem. Brian zastanawiał się czy to się przypadkiem nie obróci przeciwko niemu.
Jake przez dłuższy moment był cicho, wpatrując się trochę bez sensu w talerz przed nim. Potem uniósł wzrok na Briana, sam wstał i podszedł do niego, wpatrując się w jego oczy. Chwycił jego drobne dłonie w swoje, zanim zaczął mówić.
- Brian. Nie znam długo, ale nie daj sobie wmówić, że jesteś gorszy. Jesteś naprawdę wspaniałym człowiekiem, dobrym i wrażliwym, a takich ludzi właśnie brakuje w dzisiejszym świecie. Kiedy szedłem na medycynę, nikt nie wierzył, że zostanę kardiochirurgiem, bo to najtrudniejsza specjalizacja. Ba! Nikt nawet nie wierzył, że ją skończę. Nie wiem co mogę ci powiedzieć prócz tego, byś zawsze w siebie wierzył i robił to, co kochasz. Bo tylko to sprawi, że będziesz się czuł spełniony i szczęśliwy, chociaż w jednej dziedzinie. Naprawdę cieszę się, że ciebie poznałem.
            Pod powiekami poczuł piekące łzy. Już dawno nikt nie powiedział mu czegoś takiego. Miał wsparcie i akceptację ze strony rodziny, ale nie miał wielu przyjaciół i Jake, mimo że prawie go nie znał, z niewytłumaczalnego dla niego powodu stał mu się bliski. Pokonując swoją nieśmiałość podniósł się powoli, podszedł do ciemnowłosego mężczyzny i najzwyczajniej w świecie się do niego przytulił. Wiedział, że ryzykuje, ale potrzebował tego tak bardzo, że to było silniejsze od niego.
- Dziękuję, tak bardzo ci dziękuję - wyszeptał w jego pierś bojąc się, że jeśli powie to głośniej Jake'a tam nie będzie.
            Odrobinę zaskoczony mężczyzna przygarnął go bliżej siebie. Brian niemal idealnie wpasowywał się w jego ramiona. Pogładził go po włosach.
- Nie dziękuj mi. Zawsze tutaj będę, żeby Cię wesprzeć, pamiętaj o tym, dobrze?
Będąc w ramionach ciemnowłosego mężczyzny było mu tak dobrze, że miał ochotę zostać już w nich na zawsze. Czuł się tak jakby odnalazł swoje miejsce. Jake miał w sobie coś magnetycznego, co sprawiało, że czuło się przy nim po prostu bezpiecznie.
- Chciałbym żebyś wiedział, że jeżeli tylko będziesz potrzebował pomocy, możesz na mnie liczyć, chcę żebyś o tym pamiętał, zawsze - powiedział patrząc mu prosto w oczy. Świadomość, że Jake mógłby dalej być sam, bez kogokolwiek kto mógłby go wysłuchać, udzielić wsparcia była dla niego bolesna, a wręcz nie do zniesienia. Nie chciał się teraz zastanawiać nad wszystkimi uczuciami kłębiącymi się w jego głowie.
- Jasne. - Jake posłał mu najpiękniejszy uśmiech na jaki mógł się zdobyć. - Już nie jesteśmy zdani tylko na siebie.
Brian odwzajemnił się promiennym uśmiechem, po czym niechętnie odsunął się od ciepłego ciała mężczyzny.
Wspólnie posprzątali po śniadaniu po czym Brian zaproponował:
- Może teraz w świetle dnia, pokaże Ci cały dom? - Kiedy Jake skinął głową, jasnowłosy poprowadził go do holu. - Jak wiesz, tutaj jest salon powiedział wskazując dłonią drzwi, dalej jest mój gabinet z biblioteką i mam jeszcze pokój do ćwiczeń. Kiedy weszli na górę powiedział: - Tutaj mamy dwa pokoje gościnne, moją sypialnię i niewielką garderobę.
- Aż boję się zapytać ile chowasz w niej ubrań. - Zaśmiał się, szturchając mężczyznę w bok łokciem. Czuł się coraz pewniej przebywając w towarzystwie drugiego mężczyzny. Mimo tak krótkiego czasu, jaki spędzili ze sobą, zrobił dla niego więcej niż ktokolwiek inny i mógł go już tytułować przyjacielem.
- Trochę tego tam jest. - powiedział uśmiechając się do Jake'a. - Lubisz czytać? - zapytał kiedy wracali do salonu. - Bo jeśli tak, to korzystaj z biblioteki, w ogóle chciałbym żebyś czuł się tu dobrze - powiedział łagodnie.
- Lubię, chociaż ostatnio nie miałem na to czasu, wiesz, praca. - Skrzywił się. - Poza tym jeśli już czytałem, to artykuły albo książki medyczne. W końcu człowiek uczy się całe życie, a ja chcę być coraz lepszym lekarzem. I nie martw się tyle, czuję się tu naprawdę dobrze.
- Ja też muszę ciągle czytać artykuły prawnicze, żeby być na bieżąco, ale nie potrafię wyobrazić sobie życia bez czytania. Może dlatego, że u mnie w domu wszyscy pochłaniamy książki bez opamiętania. - W tym momencie zadzwonił jego telefon, był zdziwiony, że ktoś do niego dzwoni. Zerkając na wyświetlacz zobaczył, że to jego mama.
- Odbierz - zachęcił go Jake kiwając głową.
- Cześć mamo - powiedział siadając na kanapie.
- Witaj kochanie. - Usłyszał w słuchawce ciepły głos. - Czy u Ciebie wszystko w porządku? - zapytała z troską.
- Tak. - Brian wstał z miejsca po czym skierował się do swojej sypialni. Kiedy zamknął za sobą drzwi odezwał się ponownie. - Wyobraź sobie, że mam u siebie gościa. - Opowiedział jej całą historię nie wspominając nic o swoich uczuciach, które kłębiły się w jego głowie.
- Przystojny jest? - spytała konspiracyjnie.
- Mamo! - jęknął Brian.
- No co, tak tylko pytam, mógłbyś sobie wreszcie znaleźć kogoś. Zasługujesz skarbie na wszystko co najlepsze - powiedziała miękko.
- Dziękuję mamo - powiedział udobruchany. - A czy u was wszystko w porządku?
Porozmawiali jeszcze chwilę, a kiedy się rozłączyli, siedział przez chwile zatopiony w swoich myślach. Otrząsnął się z tego stanu i wrócił do salonu.
Jake skakał po kanałach, próbując znaleźć coś wartego obejrzenia. Spojrzał na Briana, kiedy usłyszał, że ten wchodzi do salonu.
- Opady śniegu mają potrwać jeszcze kilka dni - poinformował go.
- To dobrze - wypalił bez zastanowienia, po chwili zdając sobie sprawę co właśnie powiedział i zaczął mówić nieskładnie. - Ja, nie, nie o to mi chodziło, to znaczy... - Przerwał rumieniąc się gwałtownie. - Przepraszam, po prostu, lubię kiedy tu jesteś i... - Zamilkł spuszczając wzrok na swoje dłonie. Nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Skompromitował się i to było takie upokarzające.
Jake podszedł do niego.
- Hej, nie przepraszaj, też cieszę się, że jestem tu, z tobą, a nie gdzieś w kawiarni.
Brian uśmiechnął się delikatnie.
- Znalazłeś coś ciekawego? - zapytał.
- Tylko wiadomości i muzyczny teleturniej, ale uczestnicy są takimi idiotami, że aż szkoda oglądać i marnować czas.
- Tak? - zapytał zaczepnie patrząc z wyzwaniem w oczy Jake'a. - To może ty pokaż na co cię stać?
- Oh, niby jak? Też mam wziąć udział w takim teleturnieju?
- Niekoniecznie, mogę nauczyć cie grać - powiedział po prostu.
- Na fortepianie? - Jake aż usiadł. - Mógłbyś?
Entuzjazm Jake'a był po prostu cudowny.
- Oczywiście, chodź. Na razie usiądź obok mnie i patrz na moje dłonie, zwróć uwagę na ich ułożenie i w jaki sposób poruszają się nadgarstki - mówił Brian uśmiechając się łagodnie.
Po chwili zaczął grać, wybrał proste rondo Beethovena, by Jake mógł przypatrywać się jego grze.
Mężczyzna patrzył, jak dłonie Briana lekko przesuwają się nad klawiszami. Jego usta otworzyły się w niemym zachwycie. Kiedy Brian skończył grać przez chwilę panowała niczym niezmącona cisza. Po chwili jednak starając się nie naruszać tej atmosfery odezwał się cicho:
- Teraz, zagram coś jeszcze innego, a ty połóż swoje dłonie na moich, wtedy będziesz mógł poczuć jak powinny być ułożone ręce na klawiaturze, w jaki sposób poruszają się palce i nadgarstki. Potem, spróbujesz zagrać coś prostego sam.
- Nie wiem, czy teraz, po twoim występie będę w stanie zagrać cokolwiek. Jesteś genialny! - wykrzyknął patrząc na niego z podziwem i nakrywając jego dłonie swoimi. - Pokaż mi jak...
Brian uśmiechnął się do niego najpiękniej jak tylko potrafił i zaczął grać.
- Dobrze, to teraz zagram Ci gamę, a ty spróbujesz to powtórzyć - powiedział niczym rasowy nauczyciel uśmiechając się szeroko.
- Ostrzegam, że nie mam za grosz słuchu muzycznego. - Jake westchnął i skupił się na swoim towarzyszu.
Brian zagrał gamę, a kiedy Jake zagrał ją ponownie, jasnooki zauważył, że tamten nie popełnił tak wiele błędów.
- Jestem pod wrażeniem - powiedział z autentycznym podziwem - Nie masz słuchu muzycznego? Nie mam pojęcia kto ci to wmówił, bo to nieprawda - powiedział z przekonaniem patrząc na niego z rozczuleniem.
- Daleko mi do twojego poziomu mistrzostwa... Ale mówisz, że nie jest tak źle? Ha, czyli mam jakieś szanse na karierę muzyczną? - parsknął.
- Oczywiście - powiedział Brian poważnie. Nie wytrzymał jednak zbyt długo, bo po chwili roześmiał się głośno.
Spędzili przy fortepianie sporo czasu doskonale bawiąc się wspólnym muzykowaniem.
- Chyba czas, by zająć się obiadem. - Brian wstał i przeciągnął się. - Masz ochotę na coś szczególnego? - zapytał licząc, że Jake powie mu konkretnie co chciałby zjeść. Pomyślał, że byłoby cudownie gdyby mógł ugotować coś specjalnie dla niego.
Jake zamyślił się, w roztargnieniu pocierając zarost na policzku.
- Może jakąś tartę? Ostatnio znajomy lekarz opowiadał, że jego żona zrobiła taką dobrą, a ja nigdy nie jadłem czegoś takiego i... O ile to nie problem? - spytał zaniepokojony.
- Żaden, powiedz mi tylko czy lubisz ser mozzarella? - Skierowali się do kuchni, gdzie Brian zaczął wyjmować potrzebne składniki do przygotowania obiadu.
- Lubię. Chyba jedyną rzeczą jakiej nie jem to szpinak. - Usiadł przy stole, by obserwować pracę Briana. - Pomóc ci z czymś? - Rozłożył ręce.
- Możesz pokroić pomidory do sałatki - powiedział podając mu odpowiednie przybory. - To będzie tarta z szynką parmeńską i serem mozzarella - dodał.
            Pracowali w ciszy, przerywanej tylko co jakiś czas poleceniami wydawanymi przez Briana. Do tarty przygotował prostą sałatkę z pomidorów w ziołowym sosie. Kiedy stół był już nakryty, Brian wyjął tartę z piekarnika, ukroił im po porcji, po czym usiadł przy stole.
- Mam nadzieję, ze będzie ci smakować - powiedział niepewnie. - Gdyby jednak nie była dobra, powiedz szczerze dobrze? - spojrzał na niego błagalnie.
- Oczywiście, chociaż pachnie tak wspaniale, że musi być wyśmienita. - Posłał mu pokrzepiający uśmiech. - Nie martw się aż tak. - Nabrał na widelec spory kęs. Obejrzał go z każdej strony, po czym wsadził do ust. Przeżuł ze skupieniem, przełknął i spojrzał na Briana wciąż z niezmienioną miną. - To jest niesamowite.
- Och, cieszę się - powiedział z radością zabierając się za jedzenie.
- Chciałbym potrafić TAK gotować. Albo chociaż mieć kogoś, kto by dla mnie tak gotował - wyznał w zamyśleniu Jake, do końca nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co mówi.
            Brian pomyślał, że on chciałby być kimś takim dla Jake'a. Był jednak pewien, że taki mężczyzna jak on nie chciałby mieć kogoś takiego na stałe. Co z tego, że napisał mu, że jest piękny. Poczuł, ze coś ściska go w piersi, nie pozwolił sobie jednak na chwilę słabości. Wieczorem kiedy będzie leżał już w łóżku, wtedy będzie mógł się wypłakać.
            Jake ukradkiem obserwował mężczyznę naprzeciwko niego. Był słodki i troskliwy, kogoś takiego szukał, ale obawiał się, że przez pierwsze (dość nieprzyjemne) wrażenie udało mu się wszystko zniszczyć. Wpakował do ust kolejną porcję tarty, przepychając żółć w gardle. Wciąż mogli się przecież przyjaźnić, prawda?
            Otrząsając się z niewesołych myśli, Brian wstał z krzesła i wyjął z szafki tacę.
- Mam jeszcze deser, mówiłeś, że lubisz czekoladę, dlatego upiekłem ciasteczka czekoladowe, zdążyłem je zrobić rano kiedy piekły się bułeczki na śniadanie - powiedział już ciesząc się, że po raz kolejny mógł sprawić przyjemność Jake'owi.
- Rany, jak ty zdążyłeś jeszcze upiec ciastka?! - zawołał zaskoczony. - Zaczynam myśleć, że jestem naprawdę niezorganizowany, bo nigdy nie mam na nic czasu.
- Wiesz, ja w przeciwieństwie do ciebie, pracuję w określonych godzinach pracy, u ciebie dyżury są inne. Nie mam zamiaru cię usprawiedliwiać, bo każdy jest inny, zawsze możesz coś zmienić, chociaż trochę - powiedział włączając ekspres do kawy.
- Najpierw musiałbym nauczyć się gotować, żeby móc coś zmienić. - Uśmiechnął się, sięgając przez całą długość stołu po ciasteczko.
- Zawsze możesz przychodzić tutaj - powiedział rumieniąc się delikatnie.
- Uważaj, bo naprawdę zainstaluję się u ciebie na stałe. - Wpakował do ust ciastko. - Mmm, jak ty to robisz?! - wymamrotał z pełnymi ustami.
Kiedy tak patrzył na Jake'a delektującego się jego wypiekami, ciepło mu się na sercu zrobiło. Pomyślał wtedy, że nie miałby nic przeciwko gdyby ciemnowłosy mężczyzna zainstalował się w jego życiu na stałe. Ta myśl tak go zszokowała, że otworzył szeroko oczy i siedział przez chwilę bez ruchu, nie mogąc wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa.
Jake zajadał się kolejnymi ciastkami ponuro myśląc nad faktem, że przyszły facet Briana będzie szczęściarzem. Nie dość, że był inteligentny i obyty, przystojny (chociaż bardziej pasowałoby - uroczy, to jeszcze miał dobry gust i gotował.
Ideał - pomyślał Jake spoglądając na niego kątem oka.

***

            Śnieg sypał przez jeszcze kolejne trzy dni. W tym czasie, jeśli to możliwe, Brian i Jake zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Brian zakochał się w tym mężczyźnie, jednak wiedział, że prawdopodobnie nigdy nie wyzna mu swoich uczuć. Wolał już pozostać jego przyjacielem niż nie mieć go w ogóle przy sobie, to byłoby zbyt trudne, a wręcz nie do zniesienia.
Ranek powitał ich jasnym słońcem i odśnieżonymi drogami. Kiedy przygotowywał dla nich śniadanie, Jake pojawił się w kuchni.
- Co szef kuchni poleca na śniadanie? - spytał podchodząc do kuchenki i zaglądając do garnków.
Jasnooki wymusił na twarzy uśmiech i powiedział:
- Szef kuchni poleca omlet z szynką i pomidorami lub tosty francuskie z szynką i serem cheddar.
- Hm. - Jake przysiadł na blacie obok kuchenki. - Nie mieszkamy we Francji, dlatego powinien być omlet... Więc tosty.
Brian wybuchnął głośnym śmiechem. Boże, jak on uwielbiał tego faceta.
- Tosty, a ja i tak zrobię sobie omlet - powiedział z uśmiechem przygotowując posiłek. Zjedli w komfortowej ciszy, jednak Brian czuł, że niedługo będą musieli się rozstać i wcale mu się to nie podobało. Przez jego twarz przebiegł skurcz smutku i bólu. - Mam na dziewiątą do pracy, podwiozę cię pod kawiarnię, zobaczymy co z twoim samochodem - powiedział wstając z miejsca i wkładając naczynia do zlewu.
- Samochód pewnie stoi, ale bardzo możliwe, że akumulator padł. - Jake westchnął. - No nic, nie ma co marudzić zawczasu, dowiemy się na miejscu.
- W takim razie na wszelki wypadek, wezmę ze sobą prostownik - powiedział Brian. - I Jake, zanim wyjdziemy. - Spojrzał na niego niepewnie. - Chciałbym cię o coś prosić. Czy, jeśli oczywiście chcesz, czy moglibyśmy utrzymać nasz kontakt? - spytał nie patrząc już na niego. Tak bardzo bał się tej odpowiedzi, tak bardzo pragnął powiedzieć mu wszystko co do niego czuje.
- Hej, spójrz na mnie - poprosił, unosząc jego brodę kciukiem. - Masz mój numer, możesz dzwonić w każdej chwili. No dobra, może nie wtedy, kiedy operuję, ale zawsze. - Uśmiechnął się. - Poza tym ktoś mi tu obiecał obiady!
- Och, jasne obiady. - Brian uśmiechnął się delikatnie. Jego serce zabiło mocniej na myśl, że będzie mógł chociaż od czasu do czasu widywać tego mężczyznę. - To co, powrót do normalności? - zapytał kierując się do holu gdzie zaczął nakładać buty, potem czapkę i płaszcz.
- Pamiętaj, przez żołądek do serca! - Zaśmiał się, owijając szyję pasiastym szalikiem. - Ciekawe ile rzeczy mi rzucą, jak tylko pojawię się w pracy... - zastanawiał się na głos schodząc po schodkach na niewielką werandę.
- Oby tego wszystkiego nie było na tyle dużo, żebyś nie znalazł dla siebie czasu. - Nie powiedział głośno, że nie miał na myśli wyłącznie czasu dla niego, ale i dla siebie również.
- Jeśli obiecasz, że będziesz na mnie czekać z obiadem, to nie wezmę nadgodzin. - Puścił mu oczko. - Ta oferta dotyczy dnia jutrzejszego, dzisiaj muszę trochę nadgonić za te kilka dni śnieżycy.
- Dobrze, tylko napisz mi jutro smsa o której będziesz, żebym wiedział, na którą ma być ten obiad. Masz jakieś szczególne życzenie? - zapytał z błyskiem w oczach.
- Jeśli nic się nie zmieniło, kończę dyżur o trzynastej, potem trochę papierkologii, a zanim dojadę tutaj, będzie pewnie siedemnasta - wyliczał Jake, sadowiąc się na miejscu pasażera.
- Będzie idealnie - powiedział Brian uruchamiając silnik i wyjeżdżając na drogę.
Pod kawiarnie dotarli piętnaście minut później i tak jak Jake przewidywał, jego samochód był cały, ale miał rozładowany akumulator.
- Dobrze, że wziąłeś ze sobą prostownik. Wyciągnę akumulator i naładuję go w domu. Dobrze, że wyjechaliśmy wcześniej. - Podciągnął rękawy koszuli, odsłaniając przy okazji tatuaż i zaczął wymontowywać sprzęt.
Brian z fascynacją przyglądał się odsłoniętej skórze ramion swojego towarzysza. Jego uwagę przykuł tatuaż znajdujący się na jego prawym ramieniu. Była to czterolistna koniczyna, która wyglądała jakby była żywa.
- Masz piękny tatuaż - powiedział cicho wpatrując się w niego z zachwytem.
Jake odwrócił się, już z akumulatorem w ręku.
- Dziękuję. - Sapnął. Cholerstwo było ciężkie! - Pamiątka z czasów młodości. Teraz najchętniej bym go usunął, ale nie wiem czy jest sens. - Wzruszył ramionami.
Brian postanowił, że nie będzie na razie pytał o szczegóły historii związanej z tatuażem. Przyjdzie czas, to Jake sam mu powie.
Kiedy już udało im się uporać z samochodem, Jake wyprostował się i wyciągnął rękę do Briana.
- Dziękuję za wszystko, to był wspaniały czas. Wezwę sobie taksówkę, zaraz zaczynam dyżur, ale jesteśmy w kontakcie, tak?
- Dla mnie też to był wspaniały czas. Oczywiście, że będziemy w kontakcie, nie ma innej możliwości. - Brian uśmiechnął się szeroko, po czym uścisnął krótko mężczyznę i wsiadł szybko do swojego samochodu. Skierował się w kierunku pracy. Kilka łez spłynęło po jego twarzy, opanował się jednak szybko, by nikt nie zadawał mu niewygodnych pytań.
Kiedy dotarł do biura, okazało się, że jego szef, Thomas, chce się z nim natychmiast widzieć. Nie przepadał za nim, ale cóż, niestety go sobie nie wybierał, a szkoda. W przeciwieństwie do szefa jego sekretarka była całkiem miła. Poprosił ją o filiżankę mocnej kawy, a sam zapukał do drzwi gabinetu.
- Proszę! - Usłyszał szorstki głos.
- Dzień dobry, chciałeś mnie widzieć? - zapytał zamykając za sobą drzwi.
- Tak Brian, siadaj. - Wskazał mu krzesło naprzeciw biurka. Do pokoju wsunęła się sekretarka niosąc tacę z filiżankami kawy, cukiernicą, mlekiem i talerzykiem ciastek. - Dziękuję Suzie - zwrócił się do niej Thomas. Kiedy wyszła, odezwał się ponownie. - Brian, wszyscy moi zastępcy mają swoje sekretarki, tylko ty jej nie masz.
- Przecież doskonale radzę sobie bez niej - powiedział z nutką irytacji w głosie.
- Może i tak, ale nie jest to dobre dla wizerunku firmy - powiedział stanowczo. Nacisnął przycisk interkomu, a kiedy usłyszał w nim głos sekretarki powiedział: - Suzie, przyprowadź proszę Jeffreya Jonsona.
Po chwili drzwi gabinetu otworzyły się i stanął w nich Jeffrey - wysoki mężczyzna w obcisłych czarnych rurkach. Jego niebieskie włosy uformowane były w irokeza, a w wardze błyszczał kolczyk.
- Taa? Wzywał szef?
Thomas spojrzał na mężczyznę z dziwnym wyrazem twarzy.
- Tak - powiedział po chwili. - Jeffrey, od dzisiaj będziesz asystentem Briana. Jasnowłosy mężczyzna wstał i wyciągnął dłoń w kierunku mężczyzny.
- Dzień dobry, nazywam się Brian Sanders i od dzisiaj będę twoim szefem - powiedział spoglądając na niego spod oka.
Jeffrey otaksował mężczyznę pożądliwym spojrzeniem.
- Jaaasne, możesz być moim szefuńciem. Na każdej płaszczyźnie.
Brian przewrócił oczami, w żaden sposób nie komentując słów mężczyzny.
- Chodź, pokaże ci twoje miejsce pracy - powiedział odwracając się i idąc w stronę swojego gabinetu.

Jake, tak jak myślał, miał mnóstwo pracy, ale mimo wszystko nie mógł się skupić. Myślał o dniach spędzonych z Brianem i czuł dziwną pustkę. Czy to możliwe, że brakowało mu obecności jasnowłosego i ich przekomarzanek? Westchnął, opierając głowę na ramionach.
Dla Briana ten dzień w pracy był bardzo męczący. Jeffrey jak najbardziej wykonywał wszystkie jego polecenia, ale mówił dużo, a on przyzwyczajony do ciszy w miejscu pracy czuł się osaczony jego obecnością. Był oczywiście zbyt dobrze wychowany, by cokolwiek powiedzieć. Powrót do domu z jednej strony przyjął z wielką ulgą, z drugiej jednak poczuł się w nim bardzo samotny. Cisza zamiast ukoić jego zmęczenie, spowodowała tylko, że jeszcze mocniej odczuwał brak Jake'a. Efekt tego wszystkiego był taki, że spędził kilka godzin grając na fortepianie, nie śpiewał, bo wiedział, że zaraz popłynęłyby łzy, a wtedy by się kompletnie rozkleił.
Nie mógł doczekać się kolejnego dnia i momentu, kiedy znowu zobaczy Jake'a.
Ten z kolei znowu wziął nadgodziny, chociaż wcale nie musiał. Chciał oderwać się od myślenia o Brianie. Kilka chwil bezsensownie obracał telefon w dłoni po czym napisał wiadomość do przyjaciela.
"Jutrzejszy obiad aktualny?"
Odpowiedź zwrotną otrzymał prawie od razu.
"Oczywiście, obiad jak najbardziej aktualny. Jesteś już w domu?" - Wysłał Brian, niecierpliwie oczekując odpowiedzi.
"Praca. Nie chcę wracać do pustego domu."
"Mam nadzieję, że w nawale pracy, jadłeś jakiś porządny posiłek, jeśli nie, zrób to jak najszybciej, proszę." - Napisał, zastanawiając się czy nie zagalopował się zbyt daleko, ale było już i tak za późno na takie rozważania.
"Zejdę później na stołówkę na dole albo skoczę do knajpki po drugiej stronie ulicy. Dziękuję, że się o mnie martwisz, to pierwszy raz."
"W takim razie już ci nie przeszkadzam, bo pewnie masz dużo pracy, miłego wieczoru i do zobaczenia jutro."
Brian odłożył telefon i już w znacznie lepszym nastroju zabrał się za przygotowania do jutrzejszego obiadu.
Następnego dnia, Jake doszedł do wniosku, że jednoczesne złożenie parasola, otworzenie drzwi samochodu i zapięcie płaszcza, może być nieco kłopotliwe. Od rana prószył śnieg, ale on nie mógł się już doczekać spotkania z przyjacielem i wyszedł z pracy wcześniej, w pośpiechu porywając z wieszaka płaszcz. Wyciągnął komórkę i wybrał numer Briana, kiedy zapiął pas i uruchomił silnik.
- Halo? - powiedział Brian, odbierając telefon
- Cześć, właśnie wyjeżdżam z parkingu - pochwalił się, spoglądając w lusterko i cofając. - Jeśli uda mi się uniknąć korków, to będę za czterdzieści minut. Około.
- To dobrze, dzięki temu zdążę wszystko przygotować. Tylko uważaj na siebie i jedź ostrożnie, bardzo cię proszę - powiedział z czułością w głosie, której nie potrafił powstrzymać.
- Tak mamo - zakpił. - Ale serio, kończę już, bo prowadzę, a pada śnieg i jest ślisko. Do zobaczenia! - Rozłączył się i wrzucił lewy kierunkowskaz. Teraz musiał tylko zdążyć przed godzinami szczytu.

            Brian w tym czasie dokończył przygotowywanie obiadu i pół godziny później usłyszał dzwonek do drzwi. Jak na skrzydłach pobiegł żeby je otworzyć. Ujrzał za nimi Jake'a opierającego się o futrynę z zawadiackim uśmiechem.
- Dzień dobry, zdążyłem na obiad? - zapytał, ze śmiechem strząsając śnieg z rękawów płaszcza.
- Tak, ale podają tutaj wyłącznie szpinak. - Brian przez chwilę był poważny, nie wytrzymał jednak długo i już po chwili roześmiał się głośno. - Cześć Jake - powiedział chichocząc pod nosem. - Wejdź, obiad jest już gotowy. Dzisiaj szef kuchni serwuje zupę krem warzywny z grzankami, a do tego polędwiczki w ziołach, zapiekane ziemniaki i sałata w sosie winegret - rzekł kierując się w stronę kuchni.
- Mmm, jeśli smakuje tak dobrze, jak brzmi, to mnie kupiłeś. - Pokiwał poważnie głową, rozbierając się z okrycia wierzchniego. Podążył za nim do kuchni. - Pachnie świetnie. Pomóc w czymś?
- Właściwie tak, porozstawiaj naczynia na stole, bo nie zdążyłem tego zrobić. - Brian w tym czasie wyjął polędwiczki z piekarnika, sprawnie przełożył je na półmisek po czym postawił go ostrożnie na stole. Rozejrzał się dookoła. - To chyba już wszystko - powiedział.
Jake poprawił jeszcze talerz, zanim uniósł głowę i posłał jasnowłosemu uśmiech.
- Świetnie, zdążyłem zgłodnieć. - Popatrzył z podziwem na półmisek.
- Przyznam, że ja też. - Brian odwzajemnił jego uśmiech czując się tak jakby wszystko było na swoim miejscu.
            Przez jakiś czas jedli w ciszy, która żadnemu z nich nie przeszkadzała. Kiedy zbliżali się do końca posiłku Brian odezwał się:
- Wiesz, jak wczoraj przyjechałem do pracy, wezwał mnie do siebie szef, jak do tej pory nie miał nic przeciwko temu, że nie mam żadnego asystenta czy sekretarki. Teraz, wymyślił sobie, że mam mieć, bo to dobrze wpłynie na wizerunek firmy. Przydzielił mi asystenta. Nazywa się Jeffrey Jonson i jest cholernie irytujący. Mówi tak dużo, że momentami jest to nie do zniesienia. Dzisiaj dałem mu dużo pracy, bo sam wyszedłem wcześniej. - Uśmiechnął sie złośliwie.
Jake wybuchnął śmiechem.
- Ty? Przykładny pracownik zrobił coś takiego? Jestem z ciebie dumny. - Chwycił się za serce w przerysowanym geście. - Ale skoro ten cały Jeffrey cię denerwuje, bo gada za dużo, nie chcę wiedzieć co myślisz o mnie... Mój urok osobisty to przyćmiewa?
- Ach, no oczywiście, twój urok przyćmiewa wszystko. - Patrzył na ciemnowłosego mężczyznę z iskierkami rozbawienia tańczącymi w oczach. Tak bardzo chciał mu powiedzieć ile dla niego znaczy. - To, że Jonson dużo mówi to jedno, ale jego spojrzenia, które mi rzuca i teksty jakie mi serwuje są dla mnie niezręczne - powiedział poważniejąc.
- Jakie teksty? - Jake poderwał się na siedzeniu, wpatrując się w niego uważnie. Ostrożnie odłożył widelec i nóż. - Naprzykrza ci się? - spytał, przeklinając w myślach.
Wiedział, że Brian jest wspaniałym mężczyzną i pozostawało tylko kwestią czasu, kiedy ktoś się nim zainteresuje. Z przerażeniem zauważył, że był... zazdrosny. Że zależało mu na tym mężczyźnie bardziej niż na przyjacielu, raczej jak na kochanku. Przełknął ciężko ślinę. On nie mógł się o tym dowiedzieć. Nigdy.
Brian pomyślał, że to bardzo przyjemne kiedy Jake troszczy się o niego w ten sposób.
Szkoda tylko, że traktuje mnie tylko jak przyjaciela - pomyślał z goryczą.
Zaraz jednak Odgonił od siebie te myśli chcąc cieszyć się każdą spędzoną z nim chwilą.
- To są teksty typu, że jestem piękny i tak dalej, ale nie jest to nic z czym nie mógłbym sobie poradzić. Dziękuję ci bardzo za troskę, to dla mnie wiele znaczy - rzekł uśmiechając sie ciepło. - To co? Czas teraz na deser? - zapytał wstając z miejsca, by wyjąć z lodówki to co przygotował. Zrobiłem sernik w czekoladzie. Napijesz się kawy prawda? - zapytał uruchamiając ekspres.
Jake jeszcze przez chwilę chciał coś powiedzieć, ale zdecydował,że lepiej będzie milczeć. Wymusił w miarę naturalny uśmiech.
- Kawa i sernik to zawsze dobre połączenie.

Po zjedzeniu deseru i sprzątnięciu po obiedzie przenieśli się na kanapę do salonu.
- Obejrzysz ze mną film? - zapytał Brian.
- Jakiś wyciskacz łez? - spytał łagodnie, szturchając go w bok.
- Tak - powiedział po prostu.
Tak naprawdę Brian wcale niekoniecznie chciał oglądać tego rodzaju film, ale to była jedyna możliwość, by bez skrępowania przytulać się do Jake'a.
Wybrał jeden ze sporej kolekcji jaką posiadał, włączył film i ułożył się przy boku mężczyzny.
Jake spiął się nieco. Bliskość przyjaciela przyprawiała go o zawroty głowy. Musiał się uspokoić i panować nad sobą. Odetchnął głęboko i wpatrzył w ekran.
Brian w ogóle nie zwracał uwagi na film, był upojony bliskością i zapachem Jake'a. To było takie przyjemne, mógłby tak trwać wiecznie.
Siedzieli w ciszy, która mimo napiętej atmosfery nie była ciężka. Ciemnowłosy nieświadomie zaczął gładzić ramię przytulonego do niego przyjaciela. Ciepły dotyk w końcu ukołysał go do snu, co zauważył Jake dopiero gdy film się skończył. Uśmiechnął się z rozczuleniem. Nakrył go kocem sięgniętym z fotela, a sam zaczął przeglądać pocztę na swoim iPhonie.
Brian obudził się przykryty miękkim kocem. Czuł cały czas przy sobie obecność Jake'a. Otworzył oczy i spojrzał na ciemnowłosego sennie.
- Zasnąłem, przepraszam - mruknął zawstydzony rumieniąc się.
- Hej, nic się nie stało, zdążyłem przejrzeć pocztę i odpisać na parę maili. Będę się zbierać, późno już...
- Zostań - poprosił, starając się by w jego głosie nie było słychać jak desperacko pragnie by nie wychodził.
Jake westchnął. Chciał zostać, oczywiście, że chciał! Ale nie mógł pozwolić Brianowi odkryć jego uczuć.
- Nie wstanę jutro do pracy... - spróbował jeszcze.
Wiedział, że Jake ma trochę bliżej ze swojego mieszkania do pracy niż z jego domu, dlatego mimo tego jak bardzo chciał mieć go blisko siebie, jego dobre samopoczucie było dla niego ważniejsze.
- Jasne, oczywiście, rozumiem. Od siebie masz dużo bliżej do pracy niż ode mnie. - Wymusił najbardziej promienny uśmiech na jaki było go stać.
- Przecież nigdzie nie wyjeżdżam, spokojnie, spotkamy się jeszcze. - Zaśmiał się, wstając z kanapy i wsunął swój telefon do tylnej kieszeni dżinsów. - Odprowadzisz mnie do drzwi?
- Oczywiście. Kiedy się zobaczymy? - zapytał, kiedy mężczyzna wkładał już płaszcz.
- Napiszę ci smsa albo zadzwonię, ok? - Poprawił czapkę i żegnając się z Brianem, wyszedł na zaśnieżoną, spokojną ulicę.

            Minęło kilka dni, ale Jake wciąż nie zadzwonił. Poza kilkoma zdawkowymi smsami, nie kontaktowali się w ogóle. Brian nie wiedział co zrobił źle, że Jake unikał z nim kontaktu, a po kilku dniach przestał odpowiadać na jego smsy i telefony. Wtedy kompletnie się załamał. Ledwo mógł cokolwiek zjeść, źle sypiał i nie miał ochoty na cokolwiek. Kiedy jego mama kategorycznie zażądała, by przyjechał do niej na obiad zmartwiła się jego wyglądem. Był blady, wyglądał na wyczerpanego, ale najbardziej rzucał się w oczy wyraz ogromnego smutku i bólu goszczącego na jego twarzy. Nie próbowała pytać o cokolwiek, ale wiedziała, że jej syn jest bardzo nieszczęśliwy. Postanowiła sobie, że jeśli sytuacja się nie poprawi, wyciągnie z Briana co się stało.
            Jasnowłosy mężczyzna z trudem zbierał się do pracy. Dzisiaj był kolejny taki dzień. Czuł się kompletnie wyczerpany, do tego kiedy udało mu się zasnąć na chwilę w snach widział uśmiechniętą twarz, którą tak pokochał, a której już prawdopodobnie nigdy nie zobaczy.
            Do jego oczu znowu napłynęły gorzkie łzy. Łzy, które były ostatnio jego codziennością. Wypił filiżankę mocnej kawy, która niewiele pomogła i pojechał do pracy.
            O dziwo jakimś cudem udało mu się ominąć korki, dlatego dotarł na miejsce o czasie. Idąc w stronę swojego gabinetu natknął się na Jeffreya, który najwyraźniej na niego czekał.
- Cześć - powiedział cicho. - Wejdź. - Brian otworzył drzwi i wpuścił mężczyznę do środka.
- Cześć szefuńciu, nie wyglądasz najlepiej. Coś się stało?
Czekoladowooki westchnął bawiąc się swoimi dłońmi.
- Cóż, zakochałem się w mężczyźnie, który od kilku dni unika ze mną kontaktu. Nie wiem co mam robić, by to się zmieniło, by znalazł dla mnie czas żeby ze mną chociaż porozmawiać - wyszeptał ze ściśniętym gardłem. Sam nie wiedział po co mu to w ogóle powiedział, ale Jeffrey dzisiaj wydawał mu się bardziej przyjazny niż zazwyczaj, a musiał się wreszcie komuś wygadać.
- Och, facet musi być kretynem, skoro cię unika. Ale, hm, może umówimy się na kawę i porozmawiamy o tym na spokojnie? Wiesz, opowiesz mi jak się poznaliście, może coś zrobiłeś? - Uśmiechnął się zachęcająco, mimo taksującego spojrzenia.
- Dobrze, w takim razie gdzie i o której? - zapytał już bardziej ożywionym głosem.
- Nie znam tu żadnych kawiarni, zaproponuj coś, pójdziemy zaraz po pracy.
- Na Thornleight Drive jest bardzo miła kawiarnia. Sprawdź sobie w Internecie jak tam dojechać, bo każdy pojedzie swoim samochodem - powiedział. - A teraz, zabieraj się do pracy - dodał jeszcze uruchamiając swojego laptopa i nie zwracał już uwagi na Jeffreya.
- Spoko szefuńciu!
Dzień w pracy minął mu dość szybko. Kiedy Brian wychodził z pracy, nie miał szczególnej ochoty jechać akurat do tej kawiarni, sam nie wiedział dlaczego chciał iść akurat tam. Doskonale wiedział dlaczego, ale wolał tego teraz nie roztrząsać.
Kiedy wszedł, po zdjęciu płaszcza kelnerka zaprowadziła go do stolika usytuowanego przy oknie.
Jeffrey pojawił się kilkanaście minut później, przeklinając pod nosem na wszystko.
- Cześć szefuńciu - powiedział siadając obok niego na kanapie. - Myślałem, że wybierzesz inne miejsce, to jest dość... staroświeckie - prychnął.
- A jakie byś wybrał? - zapytał zaczepnie mierząc go wzrokiem.
- Na pewno nowocześniejsze. Może Starbucks?
- Dobrze, nie będziemy omawiać teraz wyboru miejsca, jesteśmy tutaj i tyle. - W tym momencie podeszła do nich kelnerka pytając czy może przyjąć ich zamówienie. Brian rzecz jasna wybrał czekoladę na gorąco i tiramisu, Jeffrey natomiast mocno słodką kawę. Kiedy otrzymali swoje zamówienia odezwał się ponownie:
- Jeffrey, powiedz mi, co mam robić?
- Najpierw powiedz mi coś więcej o nim. Jak się poznaliście i tak dalej.
Brian, nie wdając się w szczegóły, opowiedział mu w jaki sposób poznali się z Jake'iem i jak dalej potoczyła się ich znajomość.
- Ten koleś naprawdę jest frajerem - mruknął Jeffrey przysuwając się bliżej. - Nie zrobiłeś nic złego, a koleś zaczął cię unikać. Chodź szefuńciu, nie warto się nim przejmować - powiedział, przyciągając go do ciasnego uścisku.
- Jeffrey, co ty. - Brian próbował wyswobodzić się z ciasnego uścisku mężczyzny.
Kiedy już myślał, że prawie mu się udało, poczuł na swoich ustach natarczywe wargi Jonsona. Zamarł z przerażenia. To nie miało tak wyglądać, ten facet miał mu pomóc, a tu coś takiego. Otworzył usta, by zaprotestować i to był jego błąd, ponieważ Jeffrey skrupulatnie to wykorzystał wpychając swój język do środka myśląc prawdopodobnie, że to takie podniecające.

            Jake miał kolejny kiepski dzień. Nic nie szło po jego myśli i w dodatku pokłócił się z ordynatorem. Nie mógł zadzwonić do Briana i się wyżalić, chociaż niesamowicie brakowało mu obecności mężczyzny. Po pracy pojechał do kawiarni, w której pierwszy raz się spotkali i naprawdę nie był przygotowany na widok mężczyzny, w którym był zakochany w objęciach innego.
- Co się tutaj do cholery dzieje?! - krzyknął zwracając na siebie uwagę całej kawiarni. - Och, tak szybko się pocieszyłeś? - wysyczał.
Brian z niebywałą jak na swoje drobne ciało siłą odepchnął od siebie Jeffreya.
- Nigdy. Więcej. Się. Do. Mnie. Nie. Zbliżaj - wysyczał patrząc na niego z pogardą i nienawiścią.
Prawdopodobnie Jeffrey Jonson zniszczył właśnie maleńką nadzieję jaką miał, by porozmawiać z Jake'iem. Oczy Briana wypełniły się łzami, których w żaden sposób nie był w stanie powstrzymać. Świadomość, ze stojący naprzeciw niego mężczyzna już nigdy nie będzie chciał mieć z nim wspólnego spowodowała, że jego twarz wykrzywił spazm bólu.

            Jake pokręcił głową. Powstrzymując własne łzy, odwrócił się na pięcie i wyszedł z kawiarni. Nie miał pojęcia co teraz zrobić. Wrócić do domu? Jechać z powrotem do szpitala?
Brian rzucił w pośpiechu kilka banknotów na stolik po czym wybiegł z kawiarni nie zapinając nawet płaszcza.
- Jake! Proszę zaczekaj - krzyknął rozpaczliwie.
- Po co? Wracaj wymieniać się śliną z tamtym... kolesiem - burknął, nie patrząc na niego. Może gdyby spojrzał, zobaczyłby smutek i ból wymalowany na jego twarzy.
- Spójrz na mnie, proszę. - Jego głos się załamał, nie był w stanie mówić dalej. Jego ciałem wstrząsnął cichy płacz.
Ciemnowłosy niechętnie podniósł wzrok i zamarł, złapany w czekoladową głębię. Przełknął ślinę. Brian drżał na całym ciele, objął się ochronnie ramionami. Po jego twarzy nieprzerwanym strumieniem płynęły łzy.
- Jake, ja... mnie. Mnie nic z Jeffreyem nie łączy. - Postanowił postawić wszystko na jedną kartę, najwyżej mężczyzna już na zawsze wyrzuci go ze swojego życia. - Powiedziałem Jeffreyowi dzisiaj, że jestem w tobie zakochany, że cię kocham, ale od kilku dni mnie unikasz i nie wiem co mam zrobić żebyś zechciał ze mną porozmawiać. Jeffrey powiedział, że możemy umówić się na kawę, to coś mi doradzi, zaproponowałem to miejsce, ponieważ... sam nie wiem. No i jak już rozmawialiśmy to najpierw mnie przytulił, a kiedy chciałem go odepchnąć, pocałował mnie. Nie oddałem pocałunku. Nie zrobiłem tego - wyszeptał, a kolejna fala łez popłynęła z jego oczu.
- Brian... - Jake'owi zabrakło słów. On też go kochał? Tak po prostu? To rzeczywiście mogło być tak proste? Wyciągnął do niego dłoń. - Jedźmy do ciebie, porozmawiamy na spokojnie, dobrze? - Posłał mu słaby uśmiech.
- Dobrze - wyszeptał po czym wsiadł szybko do swojego samochodu.

            Wsiadając do samochodu, Jake nie wiedział co i jak ma powiedzieć. Nie wiedział tego również, kiedy wysiadał z samochodu pod domem jasnowłosego i wciąż tego nie wiedział, kiedy wszedł do znajomego salonu i patrzył na siedzącego ze spuszczoną głową na kanapie Briana, wyłamując sobie palce. Odetchnął kilka razy, wzburzył włosy i nerwowym gestem potarł zarost, zanim zaczął mówić.
- Brian, ja... nie bardzo nawet wiem od czego zacząć. - Zaśmiał się sucho. - Jesteś naprawdę wspaniałym mężczyzną i cieszę się, że mogłem cię poznać. Masz w sobie wszystkie cechy, jakich oczekiwałbym u swojego partnera i - odetchnął - cholera, to trudne. Unikałem cię, bo... ja też się w tobie zakochałem... - dodał już ciszej. - Nie chciałem, żebyś się dowiedział, myślałem, że... nie interesujesz się mną w taki sposób.
            Brian przez chwilę nie był pewien czy to, co usłyszał, na pewno jest prawdą. Kiedy jednak spojrzał w niespokojne oczy Jake'a wiedział, że tak, to była prawda, to nie był sen.
- Kocham cię Jake, tak bardzo cię kocham, te kilka ostatnich dni bez ciebie było dla mnie koszmarne. Nigdy więcej nie chcę czegoś takiego przeżywać - wyszeptał miękko przysuwając się do mężczyzny i ciasno obejmując go ramionami. Ten odetchnął niemal płaczliwie zgarniając go w swoje ramiona i pocałował w skroń. Chwilę napawał się jego ciepłem, po czym wyszeptał:
- Ja też cię kocham.
- Jake - powiedział czule Brian. - Chciałbym ci coś zagrać.
Usiadł przy fortepianie i zaczął grać, a po chwili dołączył do tego również i śpiew.
Śpiewał, wkładając w to wszystkie uczucia jakie żywił do tego mężczyzny. Miłość, podziw, szacunek i wszystko to, co składało się na tego wspaniałego mężczyznę, którego znalazł przez portal randkowy dzięki swojej siostrze.
Każdy z nich miał za sobą trudne chwile, ale wiedzieli, że będąc razem są w stanie pokonać wszystko.


koniec.

2 komentarze:

  1. Kocham was naprawdę bardzo mocno. Już dawno nie czytałam shota, który byłby tak przyjemny. Akcja rozgrywała się powoli(za to duży plus), a w dodatku było bardzo dużo opisów (za to też plus). Jesteście świetne, naprawde. Z niecierpliwością czekam na kolejny wpis :*
    Pozdrawiam SVR :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Saya vel Rin, dziękujemy za komentarz i cieszymy się, że tekst przypadł Ci do gustu! :) zapraszamy na kolejne, mogę obiecać, że będą równie słodkie ;) dobrej nocy! ❤️

      Usuń

komentarze karmią wenę ;) dziękujemy za każde napisane słowo! ;3